
niedziela, 10 stycznia 2010
Ryczą czy miauczą? Tygryski albinoski. Komentarz

poniedziałek, 31 sierpnia 2009
Historia nie zawsze szczęśliwa...





.jpg)

niedziela, 22 lutego 2009
Trzy przypadki okrucieństwa, trzy przypadki głupoty...
sobota, 27 września 2008
Formalina

czwartek, 14 sierpnia 2008
Helskie koty
A ja kochałam ten dawny Hel. Nawet w tym roku dziki się zbuntowały i podchodziły pod wagony. Sklepik już w tamtym roku zlikwidowano, ale w tym znikły też ostre psy co chodziły na tamtym miejscu. Tylko koty zostały...
Wokół wagonu
Mam nadzieje, ze takiego losu nie doświadczy ten mały kotek co siedział kilka razy jak szłam na miasto. Ot taki zwykły czarno - biały (ale więcej tego białego miał, o wiele więcej). Jednak niezwykle dziki. Spoglądał z wysokiej trawy na nas, ale niech ktoś tylko się zbliżył bliżej niż półtora metra: czmychał szybko znikając z oczu.
Na stacji natomiast widziałam, najczęściej w godzinach popołudniowych wylegującego się na słońcu, brązowego kota. Brązowy? Ale tylko z daleka! Z bliska okazywało się, że to szylkretka (na 99% kotka) w malutkie rude i czarne łatki. Śliczna. Była też jedynym kotem, który pałętał się w pobliżu naszego ośrodka, a którego widziałam także na mieście. Niestety przez ostatnie dni pobytu w kurorcie już go nie spotkałam.
Czarno - białe cztery łapy
Na mieście królowały koty w wersji czarno - białej. Najczęściej spotykałam typowe diabelskie zwierzę przynoszące pecha... Jasne... A ja jestem czarownicą... Ale wracając do tego czarnulka. Nie bał się on ludzi jak tamte, ale widać było, że jest zaniedbany. Skłutonione futro było tego najlepszym dowodem. Pozostało tylko mieć nadzieje, że nie było to spowodowane jakimiś problemami zdrowotnymi.
Dzień przed wyjazdem siedząc na ławce i czekając na mamę (właśnie wróciliśmy z plaży, na którą ona nie poszła) tata wskazał mi na bramę. No brama jak brama: zielona, ale pod bramą byczył się potężny czarno - biały kot. Ciekawie to wyglądało, bo połowa jego ciała znajdowała się z jednej strony furtki, a druga oczywiście z drugiej. Kolory też miał w podobnej proporcji. Leżał i spał. Chyba zmęczył go tego dnia panujący upał, bo wylegiwał się w potężnym cieniu.
A w Gdyni też widziałam kota. Szukając reklamówki (na molo nie ma czego szukać jakiegokolwiek kiosku) na darmowe picie rozdawane na molo (trochę tego się uzbierało) zobaczyłam jak siedzi na trawniku czarno - biały kot. Taki typowy, a jednak go zapamiętałam jako, że był to jedyny jakiego widziałam w tamtym mieście.
Był jeszcze jeden kot o tym umaszczeniu. Charakterystyczne było to, że miał białą bródkę a reszta pyszczka czarna. Często kręcił się po ośrodku Tarnowskich Gór.
Sejmik i kocia arystokracja
Raz jak szłam na miasto wieczorem widziałam dziwne zjawisko. Chyba z pięć kotów (wszystkie dorosłe) zjawiło się w jednym miejscu. Nie było tam jedzenia, picia, nic... A do tego jedyne czym się zajmowały to siedzeniem w jednym miejscu i patrzeniu na dróżkę, gdy chodzili po niej ludzie. Kilka stamtąd odchodziło. Dziwne. Naprawdę nie spotkałam się jeszcze z czymś takim.
Wtedy pierwszy raz spotkałam się z jedną kotką. Widziałam ją wtedy tylko z tyłu. W tej pozycji powiedziałabym, że to rosyjski niebieski. Ten kolor futra wspaniale odbijał się na tle innych kocich towarzyszy. Widziałam ją jeszcze tylko dwa razy. Raz po prostu przeszła przez drogę i rozpłynęła się w gęstej trawie. Drugi raz była jak wychodziła z ośrodka poznańskiego spod wagonu naszego ciecia. Najpierw mignął i schował się pod wagonem kot którego mogłabym powiedzieć, że był marmurkowy. Jak zobaczyłam kolor jego i wzorek pierwsze skojarzenie miałam po prostu z babką marmurkową. Miał taki kolor jaki ma babka z zewnątrz, ale wzorek jaki te smakowite słodkie posiada w środku. Nie reagował na wołanie. Żartowałam, że pójdę po niego i go wezmę. Po prostu ten wyrośnięty kociak mnie zauroczył. Wtedy odezwała się pani Danka mówiąc, że jak przyjdzie jego matka to na pewno na to nie pozwoli. I przyszła. Znowu ten niebieski kot. Teraz było widać doskonale jego mlecznożółte oczy i mały biały krawacik.
Aż dziw bierze, że są to koty niczyje. Żyjące dziko na pograniczu lasu pełnego dzikiej zwierzyny i cywilizacji reprezentowanej przez wagony ośrodków wczasowych zapełniających się na trzy miesiące. Jednego jednak im nie można odmówić: wdzięku. No i tej wolności, którą się cieszą...
piątek, 16 maja 2008
"O kilka małych kotków za dużo..."
piątek, 11 kwietnia 2008
Homo Sapiens?! Akurat... xP
niedziela, 16 marca 2008
Ofiara przesądu...




A w nocy i tak wszystkie koty są czarne...
sobota, 9 lutego 2008
Świątynia tygrysów.

W 1994 roku na zboczach gór Tajlandii został założony buddyjski klsztor. W tym odległym o ok. 300 km miejscu, u przeora klasztoru Phra Achana wykryto białaczkę. I właśnie ten sam przeor w 1999 roku od okolicznych mieszkańców dostał niezwykły podarunek: dwa małe tygrysiątka, których matkę zabili kłusownicy. Nikt w klasztorze nie miał pojęcia jak opiekować się kotkami, które zostały nazwane Burza i Piorun. Wkrótce klasztor stał się schronieniem dla innych przedtawicieli tych wielkich zwiezrząt, a klasztor stał się znany jako świątynia tygrysów.
Na terenie świątyni zamieszkuj

Ale mnisi nie mieli nigdy przedtem żadnego doświadczenia z tygrysami, kiedy zaopiekowali się pierwszymi przedstawicielami tego gatunku, ale mimo to nie zdarzył się do tej pory przypadek ataku na człowieka. Zwierzeta też nigdy nie były tresowane. Nie pozwala na to buddyjski sposób myslenia, znacznie różniący się od naszej mentalność. Buddyzm opiera się na wierze w reinkarnacje. Polega to na tym, że dusza wędruje i nasz przyjaciel w swej następnej egzystencji może być lwem, tygrysem, a nawet pajączkiem snującym srebną nić. Na tej zasadzie są oparte relacje między mnichami a tymi wielkimi zwierzętami. Ci ludzie jak sami mówią robią to, co dyktuje im serce, okazują miłość i zrozumienie, licząc, że tygrysy odpłacą się tym samym. Są na wpół oswojone i akceptują mnichów jako członków swej rodziny. Skaczą koło nich, bawią. . Niezależnie od płci i wieku zachowują się bardzo przyjaźnie w stosunku do swych opiekunów. Mnisi dają im gotowane mięso (tak, aby nie poczuły zapachu krwi), ryż i warzywa. Zwięrzęta czsem atakują kręcące się wokól świątyni dziki, zdarza się to jednak bardzo rzadko. Mimo to każdy turysta przekraczający progi klasztoru podpisuje oświadczenie, że robi to na własną odpowiedzialność.
Świątynia jest otwarta dla turystów. Każdy z gości musi przestrzegać paru zasad:
- trzeba podpisać wspomniane wyżej oświadczenie, że robi się to na własne ryzyko;
- nie wolno nosić czerwonych i pomarańczowych ubrań (żeby kot nie pomylił turysty z mnichem i nie chciał do niego podbiec i z nim się "bawić");
- należy zachować ciszę;
- nie wolno wnosić przedmiotów, które mogłyby rozdrażnić zwierzęta m.in. parasolek, lasek;
- zaleca się zachować 6m dystans;
- można dotykać tygrysów tylko w obecności mnichów (oczywiście śmiałkowie, którzy się zdecydują...).

A przeor? Od uratowania pierwszych tygrysów czuje się dobrze. Dzięki nim znalazł siłę, aby pokonać chorobę i może coś więcej...
Filmy:
http://www.youtube.com/watch?v=1V56mUMt-J0
http://www.youtube.com/watch?v=U5d7wEAZZb4
A dla wszystkich znających język angielski link do strony klasztoru:
http://www.tigertemple.org/Eng/index.php
niedziela, 27 stycznia 2008
Artykuł z pazurkiem...

Zacznijmy od podstawowego pytania: czym są pazury? To rogowy twór (podobnie jak np. dziób) naskórka chroniący końce palców. U człowieka nazywany paznokciem. U wszystkich kotowatych występuje szczególny typ (poza gepardem), których budowa ich wysuwanie i chowanie (dzięki temu chodzą bezszelestnie jak duchy). Zazwyczaj tkwią one w swego rodzaju futerale, co chroni je przed stępieniem. Mechanizm działania jest dość skomplikowany, a składa się ze ścięgien i wiązadeł. Kotowatym energia potrzeba jest tylko do ich wysuwania (ach ta natura - strasznie oszczędna xD), a z powodu ich skrycia pozostają ostre i mogą wiele lat służyć zwierzakom.
A to nie tylko broń doskonała, która powoduje, że mysz nie ma prawa wyrwać się z jego objęć, to także możliwość wspinania się, obrony, demonstracji i pomoc przy codziennej toalecie. Jedynym ich mankamentem jest zdolność do ciągłego rośnięcia i dlatego potrzebna jest ich stała pielęgnacja. Jeśli dla kogoś ważniejsze są meble niż czujący czworonożny przyjaciel to niech lepiej nawet nie zamierza brać kota do domu: zawsze będą ślady kocich pazurów, choć można to zminimalizować...
Dla kota wolno żyjącego dobry stan pazurów jest warunkiem przeżycia - z tego powodu już małe kocięta mają zakodowane ich pielęgnowanie. Jest to jedne z pierwszych świadomych zachowań malutkich kociaków (dwa inne są oczywiste: spanie i jedzenie), na początku nieudolne próby drapania szorstkich powierzchni. Z każdą chwilą to robią to coraz sprawniej. Ale dlaczego już takie maluchy to robią? Drapanie jest zakodowane w głowie każdego kota, choć jest w rożnym stopniu nasilone. Dla kotów wolno żyjących drapanie drzew i innych powierzchni ma jeszcze jedno znaczenie - kot pozostawia w ten sposób swój ślad zapachowy. Koty które nie mają zakodowanej dbałości o pazury (a więc nie drapią i nie czyszczą ich zębami) lub pozbawione są tej możliwości często miewają problemy zdrowotne. Nie złuszczone łuski (koty drapiąc ścierają łuski odsłaniając nową, ostrą warstwę) nawarstwiają się, mogąc spowodować stan zapalny u nasady pazura. Pazur staje się pełen zadziorów - kot może wczepiać się w wykładzinę dywanową. Z tego powodu domowe pupilki powinny mieć robiony przegląd swojego sprzętu. Każdy pazur należy wysunąć z pochewki i zwrócić uwagę na:
- czy pazur nie jest rozdwojony;
- czy nie ma jakiś zgrubień lub sam nie jest nietypowo gruby;
- czy jakaś łuska nie utknęła;
- czy nie ma stanu zapalnego u nasady;
- czy wyglądają zdrowo;
- czy opuszki nie są popękane lub wyglądają dziwnie.
Jeśli chodzi o pazury u tylnich łap to pragnę zauważyć, że są one krótsze niż przednie. Kotowate również inaczej radzą sobie z ich pielęgnacją, mianowicie: manicure wykonywane zębami. Koty łapie z całej siły pazur w zęby i sam sobie zdziera łuski w ten sposób. W ten sposób potrafią się same pozbawić siekaczy!
W przypadku kotów nie wychodzących należy zadbać o stan pazurków samemu, można to zrobić za pomocą kilku sposobów. Także o ich długość: zbyt długie będą bardzo utrudniały kotu chodzenie, sprawiały ból i wielki dyskomfort. Oto kilka sposobów, które nie tylko uratują meble, ale także dadzą satysfakcję kotkowi z możliwości drapania:
- drapaczka ze sklepu zoologicznego - popularny sposób. Porządny drapak powinien być spory, a najlepiej gdyby było ich kilka. Ważne, żeby były ustawione na szlakach po których porusza się kot, a nie na uboczu, gdzie i my i kot (jeśli go znajdzie) o nim zapomnimy. Większość kotów chętnie z niego korzystają, ale zdarzają się "oporne" w nauce. Jednak i na nie jest sposób: należy drapak nasączyć roztworem kocimiętki lub ozdobić go wiszącą zabawką, która kusi do zabawy przy pomocy pazurków. Czasem występuje problem z powodu gustu kota do pozycji drapanej powierzchni, a jak wiadomo z gustem nie należy dyskutować, więc pozostaje dostosować się do swojego pupila;
- drapaczka domowej roboty - zasady obowiązują takie same jak w przypadku zakupionej w sklepie. Jak ją zrobić? Nic prostszego! Do kawałka drewna przyklejany wybrany materiał (np. tkanina jutowa, kawałek dywanu, wykładziny podłogowej, chodniczka lub kory), następnie umieszczamy w odpowiednich miejscu;
- naturalne obiekty - jeśli kot będzie miał możliwość wychodzenia na wolne powietrze, z pewnością skorzysta za sztachet ogrodzenia czy pni drzew;
- na taśmę klejącą - jeśli kot jest szczególnie "przywiązany" do mebla, należy w miejscu, gdzie zazwyczaj ostrzy swoje pazurki przylepić taśmę dwustronną. Efekt jest podobny jak w przypadku użycia środków odstraszających;
- na wiklinę - koty chętnie korzystają z odpornej na ich zabawy wikliny. A jeśli ktoś lubi meble z tego materiału to ma podwójną korzyść ;D ;
- mebel do wyżywania się - jeśli nie ma obiekcji to dlaczego nie?
Jest jeszcze jedna rzecz potrzebna w tego rodzaju nauce: cierpliwość. Nie można się poddać po dwóch czy trzech nieudanych próbach, ale trzeba być konsekwentnym.
Czasami jednak trzeba samemu przyciąć pazurki naszemu pupilkowi. Szczególnie wtedy, gdy:
- kot zaczepia pazurkami np. o dywan;
- mamy dwa koty, które ze sobą walczą (wprawdzie tak naprawdę to nie walka tylko "pyskówka", ale może skończyć się źle, gdy pazur zaczepi o oko...);
- zamierzamy wprowadzić nowego kota;
- mamy małe dziecko w domu (może zdarzyć się mały wypadek - stępione pazurki nie są tak niebezpieczne).
Nie należy bez naprawdę poważnej przyczyny obcinać pazurów kotom wychodzącym. Ich ostrość może być warunkiem przetrwania np. w spotkaniu z agresywnym psem.
Jak należy przycinać pazurki? Można je samemu przyciąć, jeśli tylko mamy odpowiednie przybory. Nożyczki nie nadają się do tego celu, gdyż zamiast uciąć równo, rozłupują. Trzeba więc kupić cążki do cięcia kości lub specjalne do obcinania pazurów. Cążki są niezawodne, zwłaszcza do obcinania długich pazurków. Przy tym zabiegu potrzebna jednak nam będzie pomoc drugiej osoby. Należy mocno uchwycić nogę kota, aby pazury były dobrze widoczne. Obcinanie jest łatwiejsze, jeśli pazury są jasnego koloru, gdyż widać wtedy dobrze naczynie krwionośne przebiegające wewnątrz pazurka. Ma ono postać ciemnoczerwonej smużki, kończącej się w pewnej odległości od zakończenia pazura. Podczas obcinania należy uważać aby naczynia nie uszkodzić, gdyż sprawi to kotu duży ból (i nie tylko jemu podobna zasada przy obcinaniu ma zastosowania m.in. u świnek morskich i królików). Bezpieczne jest obcinanie pazurka w niewielkiej odległości od naczynia. W przypadku ciemnych pazurków musimy robić to z wyczuciem i lepiej obciąć troszkę za mało, niż przesadzić. Jeżeli niechcący przytniemy pazur w tym miejscu, należy przyłożyć sztyfcik aby zatamować krew. A jeśli się nie czujemy na siłach poprośmy o pomoc weterynarza. Zabieg ten, jeśli nie przesadzimy z uciętym długościom jest zupełnie bezbolesna.Jednak niektórym to nie wystarcza (za duży problem? - a na manicure to tracić czas

Po angielsku declawing. Nie jest to jakiś zabieg kosmetyczny, ani usunięcie wyrostka. To bardzo poważny i bolesny w okresie rekonwalescencji zabieg - czy raczej operacja. Zresztą powiedzmy wprost: AMPUTACJA! To nie tylko usunięcie pazurów, ale i obcięcie sporego odcinka palca (usunięcie części lub całej kości)! Kotek staje się kaleką, z powodu widzimisię człowieka:
- cierpi po tak rozległej operacji;
- musi od nowa uczyć się chodzić;
- może cierpieć na bóle o charakterze reumatycznym (jedyny ratunkiem wtedy są silne dawki leków przeciwbólowych!);
- pogorszenie się stanu emocjonalnego: stres, frustracja, ciągłe ponederwowanie;
- staje się drażliwy;
- reaguje nieodpowiednio do sytuacji (czuje się bezbronny);
- traci możliwość normalnej toalety, rozczesania futra, podrapania się;
- narażony na częste urazy (nie może skorzystać z pazurów, aby nie spaść).
Usunięcie kocich pazurów bez wskazań lekarskich (choroby itp.) jest zwykłym okrucieństwem wobec zwierząt.Bo co ten kotek był człowiekowi winien?!
Czasami brak mi słów na ludzkom głupotę...
czwartek, 17 stycznia 2008
Jestem i czuje... - czy tego nie widzisz?

Nie



To nie jest już sztuka...
