Pokazywanie postów oznaczonych etykietą człowiek a zwierzęta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą człowiek a zwierzęta. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 stycznia 2010

Ryczą czy miauczą? Tygryski albinoski. Komentarz

W serwisie tvn24.pl można przeczytać o przyjściu na świat 5 małych tygrysów, które są albinosami. Wydarzenia wydarzeniam, ale fakt nazwania białych tygrysów gatunkiem - dziwi. Albinosy występują wsśród wielu gatunków: pytony, ryby, świnki morskie, tygrysy, a także lwy, ale w żadnym wypadku nie jest to osobny gatunek. Gatunek tworzą zwierzęta, które mogą krzyżować się ze sobą i dawać płodne potomstwo. A normalne osobniki mogą krzyżować z osobnikami, które są albinosami czy osobnikami melanistycznymi (czego przykładem jest czarna pantera - jest to właściwie jaguar, ale z genem odpowiedzialnym za ciemne ubarwienie). Na wolności albinosy, często nie dożywają dorosłego wieku, ponieważ ich ubarwienie nie kryje ich w środowisku i przez to są bardziej widoczne. Wyjątkiem jest pewne miejsce w Afryce, gdzie obok zwykłych lwów, występują całkowicie białe. Należy przy tym zaznaczyć, że jest ich bardzo niewiele, a ostatnimi laty praktycznie znikły. Jeszcze dziwniejszy jet komentarz pod tym artykułem. Ktoś pisze, że w tekście jest błąd - biały tygrys nie jest gatunkiem, a inny człwiek odpowiada, że mówi bzdury - są to tygrysy syberysjkie. Tygrysy syberyskie są największymi kotami i posiadają najdłuższą sierść wśród tygrysów. Ale nie są białe! Są jedynie odrobine jaśniejsze od innych. Mimo to ich kolor to pomarańczowy. Link: http://www.tvn24.pl/26086,1637088,0,1,tygrysy-albinosy,wiadomosc.html Ale jedno trzeba przyznać albinosy często są słodkie, szczegolnie białe. Dla tych, których pociąga nieskazitelna biel w wykonaniu kotów, kilka filmów:

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Historia nie zawsze szczęśliwa...

Kot w stodole i wielka niespodzianka
Na przełomie lipca i sierpnia cała moja rodzina, łącznie ze mną, byliśmy u rodziny w mazowieckim. Kuzynka, lat 12, ciocia i wuj mieszkają we małej wiosce i na dzień dzisiejszy są właścicielami pięciu psów i pięciu kotów. Odwiedziny miały charakter wakacyjno - towarzyski. Filut, najstarszy pies w całym towarzystwie domagał się ciągle pieszczot. Saba, będąca w dzień na łańcuchu, z powodu swojej niebywałej skoczności, podbiła nasze serca. Azor i Ciapek, dwa półtoraroczne psiaki, trochę się ze sobą gryzły, a przede wszystkim czekały na towarzystwo z naszej strony i... jedzenie.Bo to małe głodomory, połykające kości w całości. Poza tym był jeszcze malutki szczeniak, Pimpek. Małe i zadziorne... Oraz wygryzające w skarpetkach dziury.
W stodole natomiast mieszkały koty. Kotka, o pięknym imieniu Bystra, była najstarsza. Pręgowana dama miała właśnie dorastające trzy kociaki. Dwa czarne węgielki i pręgowany buras o pięknych orzechowych oczach. Pierwszym, który się do nas przyszwyczaił był czarny Bambo, posiadający małą białą plamkę na brzuchu. Trochę pomogła nam sytuacja - Bystra z resztą udała się w świat na polowanie. A Bambo został sam, jeden jedyny. Pragnął towarzystwa i miseczki ciepłego mleczka. Nie sprzeciwiał się, gdy braliśmy go na ręce, a po chwili cicho mruczał swoim przyjemnym głosikiem. Stał się prawdziwym pieszczochem.
Bystra z resztą rodzeństwa wróciła po 5 dniach. O ile ona, przyzwyczajona do ludzi, pozwala się głaskać, to z resztą młodych był już problem. Buras jednak w końcu się do nas przekonał i został przez moją kuzynkę ochrzczony Whiskas (od nazwy pewnej karmy dla kotów). Ostatni jednak kotek nadal był dziki, przez co zyskał sławę jako Partyzant, bo tak jak kiedyś partyzanci ukrywał się i pojawiał często znikąd. Bywaliśmy tam często, aby dać im coś do jedzenia. Poza tym ta ilość kotów nie mogła zostać, wiec w czasie naszych odwiedzin były im robione zdjęcia, aby umieścić ogłoszenia na drzewie, a także w internecie.
Pewnego dnia Bambo znikł. Bywaliśmy od tego momentu także po to, aby sprawdzić co się z nim stało i czy ten mały przyjaciel do nas wrócił.
W jeden z ostatnich dni naszego pobytu zajrzałam do stogu siana, który był w stodole. Moim oczom ukazały się dwie małe, ślepe kulki. Były to małe kotki! A jak się okazało łącznie było tych maleństw trójka. Matką ich była półdzika kotka, córka Bystrej z poprzedniego roku. Do tej pory wszyscy myśleli, że to kocur. A tu taka niespodzianka! Kotka była piękna: czarno - biała o złotych oczach. Rzadko pozwalała się pogłaskać, ale jej wzrok, jak i sposób bycia był magiczny. Prawdziwa arystokratka.
Dzień czy dwa przed naszym wyjazdem Bystra razem z Whiskasem i Partyzantem znowu udali się na polowanie. Jednak na ich powrót już nie czekaliśmy - czas było do domu.
Kot i jego łapa
Obok nas, w drugiej miejscowości wuja (inny) ma kota. Rudy kocur, o trochę niepasującym do niego imieniu Puszek (odziedziczonym po poprzednim kocie), zawsze był dziwny. Właściwie znam go od małego, ale ten nigdy nie garnął się do ludzi, dlatego kontaktu z nim zbyt dobrego nie miałam. Zawsze z boku, znikał na całe tygodnie i nagle wracał. Zimą poszedł gdzieś na prawie 3 miesiące i, gdy już myśleliśmy, że ten już nie wróci, jakby nigdy nic, zjawił się wygłodniały w chlewiku. Taki cwaniak, któremu zawsze się uda i "spadnie na cztery łapy". Chodził swoimi drogami, daleko od naszych ludzkich szlaków. A później przyszła zmiana i niewiadomo kiedy stał się kochanym kotkiem, który miał zawsze ciągnąty do długich, samotnych wędrówek. Kotkiem, który pilnował w czasie pracy na ogródku, czy dobrze pielimy grządki.
Pewnego wieczoru wrócił z krwawiącą mocno łapką. Ranę miał taką jakby ktoś go postrzelił lub spadł na długi gwóźdź. Nie wiadomo, co się stało. Krwawił mocno. Wuja z ciocią zaopiekowali się nim i powoli zaczął dochodzić do siebie. Kiedy wróciliśmy jeszcze kulał. Nie mógł na tej łapce stać nawet przez chwile. Cierpiał z powodu kontuzji, ale jego życie nie było już zagrożone. Powoli dochodził do siebie, zaczął wskakiwać po drzewie na dach garażu.
Tymczasem smutne wieści doszły nas z mazowieckiego. Bambo się nie odnalazł. Bystra z młodymi tez nie powróciła. Z czasem w stodole pojawił się tylko jeden członek rodziny, Partyzant. Natomiast czarno - biała kotka dostała wreszcie imię - Caramazza, a nas imionami maleństw trwała debata, którą przerwał wyjazd na Hel.
Helskie koty, czyli obserwacje z wakacji
Kotów na w mieście Hel jest mnóstwo. Oprócz starych znajomych zobaczyłam też kilku nowych. Spotkałam wielkiego czarno - białego kota, który chodził między stolikami w poszukiwaniu resztek oraz podobnego, ale całego czarnego przy innej restauracji. Była niebieska kotka z białą, malutką krawatką. A także kot, który siedział i wygrzewał się na peronie, z daleka wyglądający jak brązowy, a tak naprawdę rudo - czarny. A obok w ośrodku Tarnowskich Gór chowały się trzy bure, identyczne i dzikie już, choć jeszcze małe koty. W czasie jednego z wypadów na plaże spotkaliśmy także małą, puchatą, miauczącą czarno - białą kulkę. Był to jeden z tych, których widzieliśmy jeden raz. W tej grupie była także ciężarna kotka, prawie cały biały kot siedzący obok stacji uzdatniania wody. Zresztą koło tej stacji kręciło się najwięcej kotów różnej maści. Najczęszczym bywalcem był pewien buras w cętki, którego można było zobaczyć wieczorem. Innym miejscem był port, gdzie koło starego magazynu przebywała grupa składająca się z kilku osobników: czarnego węgla, tricolorki, rudaska. Aby je spotkać wystarczyło mieć jedynie szeroko otwarte oczy na świat dookoła nas...
Zakończenie bez happy endu
A potem był znowu powrót do domu, wzbogacony o nowe doświadczenia i smutne zakończenie niektórych historii. Inne historie dopiero się zaczynają...
Imiona małych kotków były kilka razy zmieniane, z tego powodu ich nie pamiętam. Wszystkie jednak są na literę C. Jest tylko jedne co zapamiętałam, które swoją drogą nie jest już aktualne: Melisa, dane rudo - czarno - białej kotce. Zresztą - moja faworyta. Ten słodki pyszczek i oczy jak latające talerze sprawiły, że się w niej zakochałam. Zresztą była pierwszym kotkiem, które wtedy zauważyłam w sianie. Inne też są śliczne. A jeden (u dołu), tyle co wiem z opowiadań, jest najbardziej pozytywnie nastawiony do ludzi. Ma on mały pasek między oczami i czarną "maskę". Ładny wygląd i cechy charakteru sprawiły, że jest on ulubionym kotkiem mojej kuzynki z całego rodzeństwa. Być może zostanie u niej. Drugi (zdjęcie lewe u góry) posiada więcej białego i jest z nieznanych mi przyczyn najczęściej fotografowany. I jeszcze ta trzykolorowa kotka. Ona rzuciła na mnie jakieś zaklęcie - w jej zdjęcia mogę patrzeć godzinami i chyba już na zawsze dla mnie zostanie Melisą. Przed całą trójką miejmy nadzieje, że całe lata szczęśliwego życia. Na razie nadal mieszkają z matką.
Puszek doszedł do siebie. To kochany kocurek, który zawsze jak mnie widzi to przyjdzie. Prawdziwy "stróż". Nadal jednak niezbyt pewnie chodzi i posługuje się łapką, którą wtedy miał skaleczoną. Wczoraj znowu znikł w tylko sobie znanym kierunku.
Bambo się nie odnalazł, tak samo jak Bystra. Whiskas natomiast prawdopodobnie został przejechany przez samochód, ale nie ma do tego stu procentowej pewności. Co się wtedy stało pozostaje zagadką.
Partyzant wrócił jako jedyny, jednak nadal pozostaje nieufny. Próby jego przyzwyczajenia, jak i złapania, na razie kończą się niepowodzeniem.
Ta historia jest słodko - gorzka, tak jak życie - bo tą opowieści życie pisze...

niedziela, 22 lutego 2009

Trzy przypadki okrucieństwa, trzy przypadki głupoty...

Zastanawiam się co różni niektórych ludzi od pierwotniaków czy wrotek. Może te okrucieństwo wobec zwierząt, które często się spotyka, a które najczęściej niezauważalne przez innych zamienia się w ciche cierpienie. Jeśli ktoś twierdzi, że problemu nie ma, zapraszam na allegro, gdzie co chwila jest organizowana aukcja, aby uratować zmaltretowane zwierzę. Ostatnio na Animal Planet (rodzice kupili satelitę) był program o policji dla zwierząt. Nie wiem dokładnie jak się ta organizacja nazywała, ale tak mniej więcej można opisać ich funkcję. Były tam dwie historie: jedna o psach rasy bernardyn, druga o kotce.
Bernardyny w piwnicy
Bernardyny zostały zabrane przez policję z piwnicy domu. Psy, które były braćmi, były tam przetrzymywane. Pomieszczenie nie miało okien, a na ziemi walały się psujące resztki mięsa. Zabrane z tego miejsca od właścicielki, która twierdziła, że się nimi dobrze opiekowała, były bojaźliwe i wychudzone. Oba psy zostały przywiezione do lecznicy. Do tej pory nawet nie mogłam nigdy sobie wyobrazić, że dwa tak potężnej rasy osobniki mogą być tak chude. Jeden z nich miał około 50 kg, drugi około 30. Przez brudne futro było widać żebra. Kiedy dostały miskę jadły tak jakby od dawna nic nie miały w pysku. Obaliło to tłumaczenie właścicielki, która twierdziła, że psy po prostu nie chcą jeść od pewnego czasu i stanowiło powód do oskarżenia jej przed sądem. Po kilku kąpielach futro odzyskało naturalny wygląd. Niedługo potem znaleźli się też ludzie, którzy pokochali dwa dorosłe osobniki. Wprawdzie zamieszkały w osobnych domach, ale czasem się spotykały na spacerze. Zastanawia mnie tylko jedno: czy można wytłumaczyć jakoś irracjonalne zachowanie byłej ich, na szczęście, właścicielki? Na szczęścia ta historia i następna o kotce zakończyła się dobrze.
Połamana łapka
W tym przypadku można wytłumaczyć właściciela, który był chory psychicznie i nie mógł odpowiadać za swoje czyny. Mimo wszystko scenariusz tutaj przedstawiony nie jest wyjątkiem na świecie i zazwyczaj dotyczy zdrowych osób na ciele i umyśle. Była to historia o kotce z czarnymi znaczeniami i jasno-niebieskimi oczami. Żona człowieka, który jej to zrobił zawiadomiła władze, które wzięły kotkę do kliniki weterynaryjnej. Została ona rzucona na ścianę z ogromna siłą , w wyniku czego kość w tylnej łapie została całkowicie potrzaskana. U zwierzaka owy uraz powodował niesamowity ból. Zostały jej podane bardzo mocne środki przeciwbólowe, a następnie kotka została przewieziona do szpitala weterynaryjnego. Zdjęcie urazu była straszne: kość normalnie prosta i gładka została roztrzaskana na kilka kawałków oddalonych od siebie o kilka milimetrów. Rozpoczęła się operacja, mająca na celu uratowanie łapy. Operacja się udała, a kotka, jeszcze kulejąca, trafiła do tymczasowego domu. Oba te przykłady pochodzą z dalekiego USA i niektórzy mogą kiwnąć ręką z miną, która mówi: nas to nie dotyczy. Naprawdę?
Łopatą, kijem czy kopnąć?
Oto przykład z Środy Wielkopolskiej, odległej od miejsca w którym mieszkam o 10 kilometrów. Koleżanka ma kota, nawet kilka. Koty znajdują się najczęściej w domu, ale są także wypuszczane na zewnątrz. Urodziły się one w domu, potrafią korzystać z kuwety. Ostatnio, kiedy wrócił do domu jej kot, był poobijany i ogólnie można powiedzieć, że lekko przetrącony. Nie był to pierwszy raz. Pewien czas wcześniej jej kotka wróciła do domu z obitym pyskiem, przez co nie mogła oddychać. Wszystko wskazywało na to, że ktoś zwierzę potraktował łopatą. Sytuacja jak widać powtarza się, a ktoś udomowione zwierzę katuje czy to z zabawy czy to z nienawiści. Warto wspomnieć, że nie była to pierwsza tego rodzaju sytuacja. A teraz mam pytanie dla tych "mądrych", którzy szczują zwierzęta, głodzą, maltretują: czym was potraktować = kijem? łopatą? A może kopnąć w szanowne cztery litery, aby rozum powrócił?

sobota, 27 września 2008

Formalina

Wieczór, 26 września, Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, Collegium Anatomicum, Katedra i Zakład Anatomii Prawidłowej, jedna z sal...
Noc Naukowców
Skąd wzięłam się w tak dziwnym miejscu? Wszystko z powodu Nocy Naukowców organizowanym w wielu miastach naszego jak, nie patrzeć, nie do końca normalnego kraju. Nasza klasa i pierwsza biochemu udaliśmy się na Uniwersytet Medyczny, przedtem odwożąc drugą mat-fiz na Politechnikę Poznańską. Noc Naukowców to jak nie patrzeć ciekawy pomysł. Można za darmo posłuchać ciekawych wykładów (np. o kacu) i zobaczyć uczelnie na których kiedyś będzie się uczyło lub nigdy nie będzie okazji nawet ich zobaczyć z zewnątrz. Wszystko w ramach idei rozpowszechniania wiedzy. Weszłam z Świstaczkiem na drugie piętro Collegium Anatomicum. Stałam przed szklanymi drzwiami Katedry i Zakładu Anatomii Prawidłowej. Drzwi tak podobne jak te w Puszczykówku. Wydawało się, że znalazłam się przed salą operacyjną. Czekałam. Tłum robił się coraz gęstszy, co chwilę ktoś się przeciskał jako, że niefortunnie cała grupa stała w przejściu na schody, a za drzwi wychodziły pojedyncze osoby. W końcu weszliśmy. Korytarz, następne drzwi. Z lewej strony było kilka wejść do pomieszczeń, z drugiej umywalki, wiele umywalek.
Formalina
Weszliśmy do pierwszej sali ponumerowanej jako A. Na środku ludzki szkielet, w pudłach natomiast różnorodne kości. W kolejnych pomieszczeniach natomiast były ludzkie serca i płuca wyciągnięte z formaliny. Ponoć były też jelita, żołądek i nerka, ale drzwi były zamknięte, gdy byłam w tamtej części budynku. Najbardziej jednak dziwnym widokiem były dwa stoliki przykryte białą tkaniną. A raczej nie stoliki, ale to co leżało na nich. Na obu były szczątki ludzkie. Może trudno w to uwierzyć, ale były to autentyczne kończyny. Obdarte ze skóry, jedynie na dłoniach i stopach zachowana była skóra i paznokcie. To było dziwne. Widać, że owe "rzeczy" były często używane na różnych pokazach dotyczących anatomii. Rzeczy? Preparaty? Nie wiem jak to nazwać. Z jednej strony nie widzieliśmy tam twarzy, a leżały tak jak różne modele używane na lekcjach. Każdy mógł je potknąć, podnieść, zgiąć nogę specjalnie przeciętą tak, aby było widać funkcjonowanie kolana. Dzieci, dorośli... I to było dziwne... Przecież to był kiedyś człowiek... Przez to wszystko i te dzieciaki będę znowu rozmyślać o wartości człowieka. Ale przecież to blog o kotach, a nie wycieczce. Co więc może mieć wspólnego? Ano w jednej z sal, w gablotach poustawianych pod ścianą był kotem. Mały kotek. Rozcięty na pół, rudy, wielkości świnki morskiej, która była zresztą obok. Ale co robił taki preparat (z braku lepszego określenia) na medycynie? Łapki rozłożone na szerokość pojemnika, z lewej strony ogonek. Rudy, tak chyba rudy. Nie wiem czy formalina zmienia kolor różnych rzeczy. Wiem tylko, że powoduje wymywanie jonów wapnia z kości, co doprowadza do tego, że kości stają się elastyczne jak... plastelina! Wyróżniały się dwa kolory: niebieski i czerwony. Taaa... Nietrudno zgadnąć kiedy jest się na biochemie i przeglądało podręcznik co to znaczy: oto mamy z do czynieniem z układem krążenia u ssaków.
Serduszko puka w rytmie cza-cza
Serca ssaków są bardzo podobne do siebie. Nie wiem na ile jednak podobne jest serce człowieka i kota typu domowego. Cóż po tym co widziałam na pokazach, muszę stwierdzić, że jest to organ bardziej skomplikowany niż to przedstawiają na obrazkach. Zresztą można to zauważyć np. u świni, której serce jest bardzo podobne do ludzkiego (no rzadko nawet gdy mamy na obiad przyrządzić je zastanawiamy się pewni jak ma się to analogicznie do /tu wstawić odpowiednią nazwę ssaka/),. W każdym razie w stosunku do świńskiego narządu są prowadzone próby przeszczepienia człowiekowi. Ale wracając do kotów i mając świadomość, że jest ono mniejsze niż powyższych gatunków. Ogólny plan budowy prezentuje się następująco: Serce jest czterodziałowe: składa się z dwóch komór i przedsionków. U osobników dorosłych ponadto zachował się tylko lewy łuk aorty (to ta gruba rura między tymi dwoma niebieskimi u góry, co wygląda jakby zawracała). To rozróżnia serce kota od wróbla, który jako ptak ma zachowany prawy łuk aorty. Serce ma za zadanie pompować krew tak aby wszędzie docierała. Na krew składają się: - osocze - ciecz, składająca się z wody (90%) i białek (10%); - erytrocyty przenoszące tlen i około 20% dwutlenku węgla; - limfocyty (krwinki białe), mające wiele ważnych zadań; - trombocyty (płytki krwi) odpowiedzialne za krzepnięcie krwi. Zresztą erytrocyty czyli krwinki czerwone z boku wyglądają jak biszkopt, a góry jak talerz. Spowodowane jest to tym, że u ssaków nie występuje w tych komórkach jądro, co ogranicza ich własne procesy do minimum zużywania tlenu, jednocześnie skracając im życie. Oczywiście są wyjątku. Tymi wyjątkami są lama i wielbłąd, które mają te komórki w kształcie kulki podobnie jak na przykład rechoczące wieczorami żaby. Krew jest tkanką łączną, tak samo jak tkanka kostna tworząca kości, chrzęstna (chrząstka) i tłuszczowa, będąca zmorą dla osób dbających o linię, a których komórek nie da się usunąć, a tylko zmniejszyć. Jednak w porównaniu do innych krew jest tkanką płynną, która krąży w dwóch obiegach. Poza tym jest ona czerwona, bo posiada barwnik znany wszystkim jako hemoglobina. No i właśnie dzięki temu barwnikowi komórki mogą przenosić tlen, ponieważ wchodzą w nietrwałe związki. Krew krąży w dwóch obiegach: małym i dużym. Mały polega na tym, że ciężarówka (erytrocyt) jedzie z bazy (serca) do punktu przerzutowego (płuc), gdzie zabiera towar za granicy organizmu, a mianowicie tlen. Następnie wraca do serca, skąd jest odsyłane do punków skupu, czyli komórek, które maja zapotrzebowanie, a następnie wracają do serca, czasami mając na lawecie dwutlenek węgla. Dlaczego to takie ważne? Niektóre organy jak mózg potrzebują tlenu, bo inaczej w kilka minut obumierają. W przypadku najbardziej wrażliwego na niedobór tej cząsteczki (tlen zawsze występuję w cząsteczce na którą składają się dwa atomy tlenu - no cóż najważniejsza informacja w równaniach i na lekcji chemii) czyli już wspomnianego mózgu po prostu następuje śmierć. Nie wiem niestety co dzieje się dalej ze świadomością. I chyba nikt tego nie wie. I tu bardzo ważne jest serduszko. Działa jak pompa. Zbudowana jest z tkanki poprzecznie prążkowanej serca, która kurczy się niezależnie od naszej woli, szybko i rytmicznie. Jest to tkanka poprzecznie prążkowana ponieważ, gdy ktoś miałby okazje włożyć ją pod mikroskop świetlny, to zobaczy paski/prążki. Tak naprawdę to tylko efekt świetlny, złudzenie optyczne. Hmm, mówiąc szczerze chciałabym widzieć jak wyglądamy w oczach kota, psa, motyla lub pszczoły. Mogło to być bardzo ciekawe doświadczenie. Może biały kot wcale nie jest biały, z czarne, nie jest czarne? No więc te komórki mięsni tworzą siatkę, dzięki czemu jak serce się kurczy to kurczy się ze wszystkich stron. Samo też jest otoczone błonami i naczyniami krwionośnymi, aby nie umarło. Tak, serce jest bardzo ważnym narządem. I kto mówi, że człowiek jest tak strasznie wyjątkowy? Przepraszam, że trochę przynudzałam, ale nabrałam ochoty na ogólny układ u ssaków. Zresztą moje inspiracje już podałam na samej górze. Jestem zmęczona, niewyspana, nie mam na nic czasu i wszystko przez szkołę! Ale bez szkoły w obecnych czasach bardzo niewiele się osiągnie. Chyba, że ma się mocne tzw. plecy. Hmmm... Tata patrzy za jakąś małą działką, w którą się ulokuje oszczędności (chyba nie ma osoby co nie wie o krachu i rosnącej inflacji). A jeśli się to uda spełnię jedno marzenie. I będę bliżej spełniania drugiego, a właściwie drugich, co chodzą na czterech łapach... Marzenia, dobra rzecz.

czwartek, 14 sierpnia 2008

Helskie koty

Hel czyli pobyt 410 km od domu
Skończyły się moje wakacje, które spędziłam z rodzicami na Helu. Pamiętam jak tam wyglądało 6 lat temu, kiedy mało kto wiedział o tym miejscu. Pustki na ulicach, toaleta, że lepiej nie mówić, fokarium z jednym basenem, na plaży nie działo się nic i ta drożyzna! A teraz? Ludzi jak mrówek, którzy zjeżają się na plaże, Muzeum Obrony Wybrzeża (przyznam się, że właśnie w pierwszym roku spacerowałam z rodziną po bunkrach z latarką, uważając, żeby nie wpaść w dziurę lub wejść w kolejną kałużę - i to było najlepsze, tak chce zapamiętać te miejsce) albo do fokarium z okolicznych miejscowości w pochmurne dni. Ale przynajmniej nasza wagonowa toaleta prezentuje o niebo lepszy standard. Chyba nawet jest tam trochę lepiej niż u nas w mieszkaniu, ale cóż nasza domowa ma już swoje lata i stare zatykające się rury. Nawet w fokarium przez te lata zaszły zmiany. Zbudowano dwa dodatkowe, ale też płytsze baseny, uruchomiono muzeum, zmarły dwie foki w tym niezapomniany Balbin, a także: podniesiono opłatę za wstęp! Na plaży, w mieście (niepotrzebne skreślić) co chwilę jakieś wydarzenia: jak nie aerobik i możliwość przejażdżki bananem, to pokazy wojskowe, desanty i tak dalej... Teraz trzeba iść daleko w bok w piasek, bo połowa miejsc na plaży jest zajęta przez stragany i łodzie motorowe dla ludzi z kasą. Ale za to zlikwidowano zjeżdżalnie, która była tam od początku moich przyjazdów na turnusy zakładowe. Nawet ta drożyzna znikła, bo... Zbudowano w tym roku Polo!

A ja kochałam ten dawny Hel. Nawet w tym roku dziki się zbuntowały i podchodziły pod wagony. Sklepik już w tamtym roku zlikwidowano, ale w tym znikły też ostre psy co chodziły na tamtym miejscu. Tylko koty zostały...

Wokół wagonu

A tam koty wydaje się, że takie zwykłe dachowce. Mimo, że spotkać można tam wiele ras psów, nawet tak egzotyczne jak ten najmniejszy na świecie, a którego nazwy nie potrafię poprawnie napisać, to rasowych kotów ani śladu. Ale za to tamte dachowce są niezwykłe. Ten kolor, deseń na futrze zapada w pamięć. Chyba jednym z pierwszych jakie spotkałam był zwykły burasek w poprzeczne czarne (a może o kolorze takim jak ma gorzka czekolada) pręgi. Niby niczym takim się nie wyróżniał, ale ta wielkość! Jak siedział pewnego razu na wydmie w pobliskim lasku, to nie wiedzieliśmy czy to kot czy jakiś nie wyrośnięty ryś! Wspaniały, tylko te uszy nieproporcjonalnie małe. Jednak najbardziej będę pamiętała innego, który kilka razy mignął przed wagonem. Biały kot w kilka dość dużych szarych, nie, nie szarych, ale srebrnych łat w prążki. Dość duży, widać też było, że nie posiada właściciela. Taki wychudzony i ten ogon! Właśnie ogon, po nim zawsze go rozpoznawałam, ponieważ miał ucięty. Nie wiem dlaczego i to z pewnością pozostanie tajemnicą dla mnie. Czasem było mi go szkoda. Gdyby miał dom lub kogoś kto by się nim opiekował cały rok naprawdę byłby wspaniały. Jednak ponoć starych drzew się nie przesadza...

Mam nadzieje, ze takiego losu nie doświadczy ten mały kotek co siedział kilka razy jak szłam na miasto. Ot taki zwykły czarno - biały (ale więcej tego białego miał, o wiele więcej). Jednak niezwykle dziki. Spoglądał z wysokiej trawy na nas, ale niech ktoś tylko się zbliżył bliżej niż półtora metra: czmychał szybko znikając z oczu.

Na stacji natomiast widziałam, najczęściej w godzinach popołudniowych wylegującego się na słońcu, brązowego kota. Brązowy? Ale tylko z daleka! Z bliska okazywało się, że to szylkretka (na 99% kotka) w malutkie rude i czarne łatki. Śliczna. Była też jedynym kotem, który pałętał się w pobliżu naszego ośrodka, a którego widziałam także na mieście. Niestety przez ostatnie dni pobytu w kurorcie już go nie spotkałam.

Czarno - białe cztery łapy

Na mieście królowały koty w wersji czarno - białej. Najczęściej spotykałam typowe diabelskie zwierzę przynoszące pecha... Jasne... A ja jestem czarownicą... Ale wracając do tego czarnulka. Nie bał się on ludzi jak tamte, ale widać było, że jest zaniedbany. Skłutonione futro było tego najlepszym dowodem. Pozostało tylko mieć nadzieje, że nie było to spowodowane jakimiś problemami zdrowotnymi.

Dzień przed wyjazdem siedząc na ławce i czekając na mamę (właśnie wróciliśmy z plaży, na którą ona nie poszła) tata wskazał mi na bramę. No brama jak brama: zielona, ale pod bramą byczył się potężny czarno - biały kot. Ciekawie to wyglądało, bo połowa jego ciała znajdowała się z jednej strony furtki, a druga oczywiście z drugiej. Kolory też miał w podobnej proporcji. Leżał i spał. Chyba zmęczył go tego dnia panujący upał, bo wylegiwał się w potężnym cieniu.

A w Gdyni też widziałam kota. Szukając reklamówki (na molo nie ma czego szukać jakiegokolwiek kiosku) na darmowe picie rozdawane na molo (trochę tego się uzbierało) zobaczyłam jak siedzi na trawniku czarno - biały kot. Taki typowy, a jednak go zapamiętałam jako, że był to jedyny jakiego widziałam w tamtym mieście.

Był jeszcze jeden kot o tym umaszczeniu. Charakterystyczne było to, że miał białą bródkę a reszta pyszczka czarna. Często kręcił się po ośrodku Tarnowskich Gór.

Sejmik i kocia arystokracja

Raz jak szłam na miasto wieczorem widziałam dziwne zjawisko. Chyba z pięć kotów (wszystkie dorosłe) zjawiło się w jednym miejscu. Nie było tam jedzenia, picia, nic... A do tego jedyne czym się zajmowały to siedzeniem w jednym miejscu i patrzeniu na dróżkę, gdy chodzili po niej ludzie. Kilka stamtąd odchodziło. Dziwne. Naprawdę nie spotkałam się jeszcze z czymś takim.

Wtedy pierwszy raz spotkałam się z jedną kotką. Widziałam ją wtedy tylko z tyłu. W tej pozycji powiedziałabym, że to rosyjski niebieski. Ten kolor futra wspaniale odbijał się na tle innych kocich towarzyszy. Widziałam ją jeszcze tylko dwa razy. Raz po prostu przeszła przez drogę i rozpłynęła się w gęstej trawie. Drugi raz była jak wychodziła z ośrodka poznańskiego spod wagonu naszego ciecia. Najpierw mignął i schował się pod wagonem kot którego mogłabym powiedzieć, że był marmurkowy. Jak zobaczyłam kolor jego i wzorek pierwsze skojarzenie miałam po prostu z babką marmurkową. Miał taki kolor jaki ma babka z zewnątrz, ale wzorek jaki te smakowite słodkie posiada w środku. Nie reagował na wołanie. Żartowałam, że pójdę po niego i go wezmę. Po prostu ten wyrośnięty kociak mnie zauroczył. Wtedy odezwała się pani Danka mówiąc, że jak przyjdzie jego matka to na pewno na to nie pozwoli. I przyszła. Znowu ten niebieski kot. Teraz było widać doskonale jego mlecznożółte oczy i mały biały krawacik.

Aż dziw bierze, że są to koty niczyje. Żyjące dziko na pograniczu lasu pełnego dzikiej zwierzyny i cywilizacji reprezentowanej przez wagony ośrodków wczasowych zapełniających się na trzy miesiące. Jednego jednak im nie można odmówić: wdzięku. No i tej wolności, którą się cieszą...

piątek, 16 maja 2008

"O kilka małych kotków za dużo..."

Czy ktoś kiedyś się zastanawiał jak wygląda sytuacja zwierząt, które się nam urodziliśmy, choć właściciele nie chcieli? Niektórzy pewnie zadziwi takie pytanie. Przecież można zwierzęta upilnować albo wykastrować. Można, ale wiele osób tego nie robi. Szczególnie sytuacje taką widać na wsi. Kastracja - a co to jest? a po co? okaleczać? Pytania takie słychać zbyt często. A pilnowanie psów, kotów i innych? Dziury w płocie, otwarta brama, zwierzęta latające luzem. Jeśli ktoś ma psa, to pół biedy, ale jeśli kotkę lub suczkę - niechciany prezent murowany. Dlaczego o tym piszę? Bo za często przechodzimy obok takich spraw nie widząc problemu. Złemu człowiekowi wszystko jedno, wyśmieje jeszcze głupotę ludzi. Natomiast dobry będzie miał nadzieję, że właściciel matki znajdzie małym dobry dom. Nie zawsze tak jest. Na wsi nikogo często nie szokuje fakt, że młode mają przed sobą jeden los: śmierć. Nie mówię tu jednak o humanitarnych sposobach (ale czy niepotrzebne zabijanie istot żywych nie jest morderstwem?), ale o topieniu w beczce, porzucani, wyrzucaniu w torbach foliowych na śmietnik, podrzynanie gardeł... I tysiące innych sposobów, na które wpadnie właściciel. Nie bądźmy obojętni na los zwierząt. Zawsze znajdą się udzie, którzy przygarną do serca malca. Trzeba tylko im dać szansę i poszukać wśród złych ludzi tych dobrych... Tylko i aż tyle...

piątek, 11 kwietnia 2008

Homo Sapiens?! Akurat... xP

Hmm... Właściwie planowałam napisać o czym innym, ale moje plany przekreślił artykuł na Onet.pl . Dlaczego? Może dlatego, że do tej pory nie mogę uwierzyć w głupotę, jaką reprezentują ludzie! Właściwie czy mogę te stworzenia nazywać ludźmi, czy mogę je nazywać Homo Sapiens? Chcą zabić nawet pół miliona kotów W Chinach trwa oczyszczanie stolicy przed Olimpiadą. Zaczęło się wielkie polowanie na bezpańskie koty - pisze "The Daily Mail" I nie tylko na koty, jak można przeczytać w komentarzach, także na psy. Ale czy tylko? A może rząd Chin robi wielkie pustki przed Olimpiadą i zabija wszystkie większe zwierzęta? Na Olimpiadzie jest pewna dyscyplina, wprawdzie nie związana z kotami, ale końmi, ale to nie zmienia obrazu rzeczy. No i te konie wraz z jeźdźcami "tańczą" w rytm muzyki. Coś pięknego. Gdyby teoretycznie taki koń uciekł spotkałby go los kotów. Zabijanie zwierząt, które czują - czy może być coś bardziej okropnego? Które mają właścicieli... Mają? Zaraz się okaże... Przez Olimpiadę w Pekinie zginą najprawdopodobniej tysiące kotów. Masowy mord na zwierzętach zaczął się w momencie, gdy władze ogłosiły, iż futrzaki przenoszą groźne choroby zakaźne, np. wirus zapalenia płuc.Na ulicach rozgrywają się dantejskie sceny. Sześć bezdomnych kotów, w tym ciężarne kotki, zostały zatłuczone kijami przez wychowawców z przedszkola. Wiem, że dwie rzeczy nie mają granic. Nie pamiętam jaka była ta pierwsza, ale pamiętam, że to jeszcze nie udowodnione... Natomiast głupota to rzecz całkowicie bezgraniczna. I nie wiem tylko kogo większa: rządu, który ogłasza plotki czy tych wszyskich ludzi, którzy mu wierzą. Najgorsze jest to, że ta nagonka jest wszechobecna i nawet małe dzieci w tym uczestniczą! U mnie na wsi była taka zasada nie pokazywania zabijania świń dzieciom. Co mają świnie hodowane na kiełbasę i szynkę do kotów? Do nich może niewiele, ale do psychiki tych dzieci dużo. Otóż zdarzył się przypadek, że jakieś dzieciaki podejrzały to. Wpadły potem na pomysł, że będą bawić się w zażywanie świń. Nie będę mówić jak się to skończyło, jeśli dodam, że użyły prawdziwych narzędzi do tego używanych... Więc co może wyrosnąć z takich dzieci? W najlepszym wypadku osoby nie czułe na cierpienie, w najgorszym zacznie się od kotów, skończy na ludziach... Hmm, choć z drugiej strony jak patrze na to co się dzieje na świecie to nasuwa mi się pytanie, czy to może nie lepiej jak się wykończymy nawzajem?! Co przeżyły te koty i w jakich męczarniach umarły nigdy nie będziemy wiedzieć. A najbardziej mi szkoda tych nie narodzonych kotków - ich jedyną winą było to, że były kotami... Nawet zwierzęta, które mają właściciela, często skończą na ulicy - ich dotychczasowi opiekunowie mają dla nich tyle litości, że sami ich nie zabijają, ale wyrzucają wprost za drzwi. To chyba najsmutniejsze. Zostawię to bez komentarza i tylko z jednym pytaniem: czy można tak po prostu wyrzucić coś co się oswoiło na ulicę? Polecam przeczytać "Małego Księcia", a mianowicie fragment o oswajaniu, zanim ktokolwiek będzie próbował na to pytanie odpowiedzieć. Na ulicach znalazły się nie tylko koty. Za nimi poszła miejska biedota - ludzie łapią, pakują do klatek i wywożą zwierzęta za miasto. Tam koty są zabijane.W Pekinie żyje około pół miliona tych zwierząt - czytamy na stronach "The Daily Mail". Zabijane... Mordowane... Przez ludzi.... Przez głupotę.... Każde zwierzę zasługuje na życie. No może nie każde... Taki Homo Sapiens - czy naprawdę zasługuje na to by istnieć w wielu przypadkach? Dlaczego mianuje się panem życia i śmierci dla często bezbronnych zwierząt? Nie dlatego, że musi się pożywić, ale dlatego, że ma takie widzimisię! Ale najgorsze jest to, że nawet u nas można spotkać takich ludzi... A kiedy w Polsce kociarstwo zaczniemy wybijać? Wszędzie ich pełno. Roznoszą choróbska i pchły,i resztki jedzenia. Załatwiają się wszędzie. Sikają na koła aut. ~Aska , 10.03.2008 21:56 a ja osobiscie nienawidze kotow poprostu nie znosze !!! z reguly lubie zwierzeta ale te mnie tak strasznie obrzydzaja . Roznasza ta wstrętną toksoplazmoze, jak umrzec w pokoju z jednym kotem to cie zeżre bleeee a w marcu to poprostu na wymioty mnie zbiera jak sie .... gdzie popadnie ....poprostu obrzydliwe zwierzęta .. a ci chinczycy dobrze robią !!! A wy ludzie zamiast wydawac na jakis piasek zeby kot sie wysral na whiskasy i sterylizacje byscie lepiej pomogly dla jakiegos dziecka co w afryce umiera z glodu , na malarie lub cos podobnego ~rozsadna , 10.03.2008 21:06 Nie mówię już o fragmencie, gdzie pewien człowiek chwali się, że "wytresował" tak psa, że przynosi mu zagryzione mruczki i dostaje nagrodę... Doprawdy brak słów. Ludzka głupota chyba naprawdę nie ma granic. Roznoszą choróbska... Jasne, a ludzie to nie? Kiła, HIV, żółtaczka typu A, różyczka, grypa... i miliony innych chorób! Nie jesteśmy święci! Ale istnieje coś takiego jak szczepionki co może ograniczyć choroby i u ludzi, i u zwierząt. Pchły? A my roznosimy wszy, glizdy, tasiemce, co gniektórzy też pchły. No i jeszcze rzyby i bakterie, które choć mikroskopowe też są organizmami żywymi. Nie jesteśmy też tacy porządni. Resztki jedzenia w reklamówkach, ogryzki, zgniłe owoce i warzywa znajdziemy w wielu rowach i to jeszcze w plastykowych opakowaniach, które rozkładają się czasem przez wieki! I kto tu szkodliwy? A co do załatwiania się wszędzie... Psy tak, ale koty - naprawdę przez tyle lat mieszkam na wsi i jeszcze się nie spotkałam z kupą kota na środku przejścia. Może dlatego, że koty je starannie zakopują? Ale za to widziałam ludzi przy często uczęszczanych drogach pod drzewkiem... :/ Rozumiem to, że ktoś może nie lubić, brzydzić się nawet kotami, ale czy można z tego powodu zabijać je? Czy można aż tak krzywdzić? "Roznasza ta wstrętną toksoplazmoze" - tak tego nie da się zaprzeczyć, ale czy ktoś sprawdził, gdzie jeszcze można nią się zarazić? I że to nie koty są głównymi roznosicielami tej choroby?! Dlaczego pozwalamy zaślepić się tak uprzedzeniom?! Ciemnota... "a w marcu to poprostu na wymioty mnie zbiera jak sie .... gdzie popadnie ..."- a ludzi to co? Takie tłumaczenie można używać tylko wtedy, kiedy nie ma się żadnego arumantu! To co ja mam zabijać ludzi, bo mnie brzydzi taka głupota?! Ludzie nie ośmieszajmy się! Czy w takim razie możemy mówić, że jesteśmy istotami rozumnymi? Najlepiej oddaje to komentarz, który na tej stronie znalazłam: Kiedyś Gombrowicz kwestionował istniejące podziały gatunkowe w świecie ludzi i zwierząt. Twierdził np., że jakiemuś prymitywowi bliżej jest do glizdy, niż np. do Kanta i mówienie o jednym gatunku ludzkim jest nieporozumieniem. Czy życie inteligentnego kota jest naprawdę mniej warte, niż życie takiej "rozsądnej" (autorka wyżej zamieszczonego komentarza - przyp. red.)? Z powodu zabicia takiego kota miałbym większe wyrzuty sumienia, niż z ukatrupienia "rozsądnej". Rupert36 , 10.03.2008 22:49 Jak jest naprawdę nie każdy oceni postawiając się na miejscu tych zwierząt...

niedziela, 16 marca 2008

Ofiara przesądu...

Czarny kolor większości ludzi nie kojarzy się za dobrze. Żałoba, przygnębienie i takie tam... No już nie mówiąc o tym, że jak czarny kot przejdzie nam drogę, to jak w banku mamy pewny pech...

Ale czy rzeczywiście czarny kot przynosi nieszczęście? Czy można traktowanie zwierząt albo ludzi opierać tylko na przesądach i utartych stereotypach? To tak jakby Polak wyjeżdżając za granicę był skazany być złodziejem i pijakiem (taki niestety mamy stereotyp)... Tak też jest z czarnymi kotami. Często płacą za plakietkę jaką przypięli im nasi przodkowie...

Związki z Szatanem
Cofnijmy się do średniowiecza. Czasy prześladowań religijnych i czarownic na stosach.

Czarny kolor świecące w nocy oczy... i już ludzie widzieli w nich diabelskie pomioty. A jak widzieli to nie przepuścili... Obok znachorek, niewinnie oskarżonych kobiet były palone na stosie.
Co dziwne jeszcze parę wieków wcześniej każdy kot był mile widziany w zagrodzie, gdzie polował na myszy i szczury, nie tylko roznoszące choroby, ale też zjadające zapasy ludzi. Święte zwierzęta w Egipcie, kończyły na stosie w średniowieczu... Może naprawdę dobre jest określenie wieki ciemne? Bo jak wytłumaczyć inaczej tamtą rzeż...?

Kot przeszedł mi drogę...
Z czym kojarzy się czerń? Z magią, niepokojem, klątwami, śmiercią... Nic dziwnego, że posiadając takie skojarzenia narodził się mit, że taki mały czarny kotem przyniesie nam pecha... W takim razie właściciele czarnulków dawno nie powinni żyć. Ale nie we wszystkich krajach tak jest: w Anglii czarny kot przynosi szczęście.

Zabobony, zabobonki...
Trzy zobaczone na raz czarne koty to wróżba powodzenia. Także spotkanie kota w pierwszy dzień roku to dobry znak.

Dawniej żony marynarzy trzymały czarne koty w domu też z powodu szczęścia które przynoszą i jako przenosicieli duchów ochronnych. Zresztą nie tylko one; wielu sławnych ludzi, artystów trzymało koty (niekoniecznie czarne). Ale np. Aleksander Wielki czy Adolf Hitler bali się małych puchatych kulek z wąsami.

Uważano także, że wszelakiej maści kot w domu jest w stanie ściągnąć na siebie choroby, które dręczą domowników. A za pewny znak śmierci uważano opuszczenie domu przez kota. Coś jednak jest w tym na rzeczy, że zwierzęta czują nadchodzącą śmierć. Pewnie niektórzy jeszcze pamiętają przypadek kota nagłośniony w telewizji. Otóż on był trzymamy w domu starości i jak ktoś miał umrzeć przychodził do tej osoby. Siedział z nią tak długo aż nie umarła i ani na chwile nie puszczał ją. A jeśli toś go wygonił z pokoju, siedział pod drzwiami do końca... Nie tylko zresztą koty... W mojej rodziny był przypadek, pojawiania się sowy w każdą noc aż do Śmierci... ale nie jest to prawda, że kot jak przyjdzie do leżącego w łóżku podczas choroby wróży mu śmierć. Niektóre zwierzęta czują nadchodzącą śmierć, większość czuje cierpienie właściciela i jego zły humor. Zresztą jak widać niektóre zabobony się wykluczają: z jednej strony wciągają choroby, z drugiej przynoszą śmierć. Osobiście wierzę w to pierwsze...

Ale wracając do przesądów. Jeżeli czarny kot przebiegnie drogę przy blasku księżyca czeka Ciebie śmierć podczas epidemii, jak twierdzą Irlandczycy.

Pech właściciela, pech kota
Posiadanie czarnego kota często jednak jest pechem... przez ludzi. Takie zwierzę jest często przeganiane, tępione, wszelkiej maści sataniści i inne dzikusy bezmózgie uważają czarne koty jako najlepsze dla swoich "obrzędów".
Każdego roku w niewyjaśnionych okolicznościach znika we Włoszech ponad 60 000 czarnych kotów. Zabijane przez ludzi przesądnych, składane w "ofierze" przez różne organizacje. Szczyt "zniknięć" przypada na Halloween - 31 października. Dlatego Aidaa (organizacja zajmująca się prawami zwierząt we Włoszech) chce ogłosić 17 listopada narodowym dniem mobilizacji na rzecz czarnych kotów. Dlaczego 17 listopada? Dla Włochów "17" to coś takiego jak nasza słynna "13" (a'propos mając 13 numer w dzienniku to dawno powinni mnie wyrzucić ze szkoły, a mówiąc szczerze co jest na rzeczy trzynastego zawsze mam... szczęście^^)

Nie wierzysz?
O co całe halo przecież nikt wykształcony nie wierzy w podobne bzdury. Może... Albo zmieni drogę, poczeka aż ktoś przejdzie przed nim... Tak na wszelki wypadek. A może po prostu zabobony są silniejsze niż odrobina zdrowego rozsądku?

A w nocy i tak wszystkie koty są czarne...

sobota, 9 lutego 2008

Świątynia tygrysów.

Historia tego miejsca łączy losy dwóch gatunków: Homo Sapiens i tygrysów, które ucierpiały właśnie przez przedstawicieli tych pierwszych. Powodów było dużo, ale najczęściej jest to kłusownictwo i chęć zarobienia... Oto klasztor Luangta Bua Yansampanno...

W 1994 roku na zboczach gór Tajlandii został założony buddyjski klsztor. W tym odległym o ok. 300 km miejscu, u przeora klasztoru Phra Achana wykryto białaczkę. I właśnie ten sam przeor w 1999 roku od okolicznych mieszkańców dostał niezwykły podarunek: dwa małe tygrysiątka, których matkę zabili kłusownicy. Nikt w klasztorze nie miał pojęcia jak opiekować się kotkami, które zostały nazwane Burza i Piorun. Wkrótce klasztor stał się schronieniem dla innych przedtawicieli tych wielkich zwiezrząt, a klasztor stał się znany jako świątynia tygrysów.

Na terenie świątyni zamieszkują jeszcze inne zwierzęta, m.in. pawie, krowy, jelenie.
Ale mnisi nie mieli nigdy przedtem żadnego doświadczenia z tygrysami, kiedy zaopiekowali się pierwszymi przedstawicielami tego gatunku, ale mimo to nie zdarzył się do tej pory przypadek ataku na człowieka. Zwierzeta też nigdy nie były tresowane. Nie pozwala na to buddyjski sposób myslenia, znacznie różniący się od naszej mentalność. Buddyzm opiera się na wierze w reinkarnacje. Polega to na tym, że dusza wędruje i nasz przyjaciel w swej następnej egzystencji może być lwem, tygrysem, a nawet pajączkiem snującym srebną nić. Na tej zasadzie są oparte relacje między mnichami a tymi wielkimi zwierzętami. Ci ludzie jak sami mówią robią to, co dyktuje im serce, okazują miłość i zrozumienie, licząc, że tygrysy odpłacą się tym samym. Są na wpół oswojone i akceptują mnichów jako członków swej rodziny. Skaczą koło nich, bawią. . Niezależnie od płci i wieku zachowują się bardzo przyjaźnie w stosunku do swych opiekunów. Mnisi dają im gotowane mięso (tak, aby nie poczuły zapachu krwi), ryż i warzywa. Zwięrzęta czsem atakują kręcące się wokól świątyni dziki, zdarza się to jednak bardzo rzadko. Mimo to każdy turysta przekraczający progi klasztoru podpisuje oświadczenie, że robi to na własną odpowiedzialność.

Świątynia jest otwarta dla turystów. Każdy z gości musi przestrzegać paru zasad:
  • trzeba podpisać wspomniane wyżej oświadczenie, że robi się to na własne ryzyko;
  • nie wolno nosić czerwonych i pomarańczowych ubrań (żeby kot nie pomylił turysty z mnichem i nie chciał do niego podbiec i z nim się "bawić");
  • należy zachować ciszę;
  • nie wolno wnosić przedmiotów, które mogłyby rozdrażnić zwierzęta m.in. parasolek, lasek;
  • zaleca się zachować 6m dystans;
  • można dotykać tygrysów tylko w obecności mnichów (oczywiście śmiałkowie, którzy się zdecydują...).
Mnisi chodzą z tygrysami na smyczy, wiele drapieżników wyleguje się w wąwozie, gdzie w każdej chwili mogą wstać i potraktować preciętnego turyste jako źródło pożywienia a tego nie robia... Jednak mnisi chcą dla tych zwierząt czegoś więcej-wolności. Budowany jest teren, gdzie młode tygrysy będą mogły się wychowywać przy minimalnym kontakcie z ludźmi, a potem będą wypuszczne do swego naturalnego środowiska. Środowiska, które stale się kurczy przez człowieka...

A przeor? Od uratowania pierwszych tygrysów czuje się dobrze. Dzięki nim znalazł siłę, aby pokonać chorobę i może coś więcej...

Filmy:
http://www.youtube.com/watch?v=1V56mUMt-J0
http://www.youtube.com/watch?v=U5d7wEAZZb4
A dla wszystkich znających język angielski link do strony klasztoru:
http://www.tigertemple.org/Eng/index.php

niedziela, 27 stycznia 2008

Artykuł z pazurkiem...

Czy koty mają jakieś wady? Nie mówię tu o charakterze, ponieważ każdy ma inny i mogę się znaleźć osobniki szczególnie zawzięte lub uparte. Ale to można zauważyć nawet u ryb w akwarium. Ale czy mają jakieś wady w ogólności? Tak, jak wszyscy. Jedną z nich są pazury, a właściwie naturalna skłonność kociego rodu do "szlifowania" ich na meblach.


Zacznijmy od podstawowego pytania: czym są pazury? To rogowy twór (podobnie jak np. dziób) naskórka chroniący końce palców. U człowieka nazywany paznokciem. U wszystkich kotowatych występuje szczególny typ (poza gepardem), których budowa ich wysuwanie i chowanie (dzięki temu chodzą bezszelestnie jak duchy). Zazwyczaj tkwią one w swego rodzaju futerale, co chroni je przed stępieniem. Mechanizm działania jest dość skomplikowany, a składa się ze ścięgien i wiązadeł. Kotowatym energia potrzeba jest tylko do ich wysuwania (ach ta natura - strasznie oszczędna xD), a z powodu ich skrycia pozostają ostre i mogą wiele lat służyć zwierzakom.
A to nie tylko broń doskonała, która powoduje, że mysz nie ma prawa wyrwać się z jego objęć, to także możliwość wspinania się, obrony, demonstracji i pomoc przy codziennej toalecie. Jedynym ich mankamentem jest zdolność do ciągłego rośnięcia i dlatego potrzebna jest ich stała pielęgnacja. Jeśli dla kogoś ważniejsze są meble niż czujący czworonożny przyjaciel to niech lepiej nawet nie zamierza brać kota do domu: zawsze będą ślady kocich pazurów, choć można to zminimalizować...


Dla kota wolno żyjącego dobry stan pazurów jest warunkiem przeżycia - z tego powodu już małe kocięta mają zakodowane ich pielęgnowanie. Jest to jedne z pierwszych świadomych zachowań malutkich kociaków (dwa inne są oczywiste: spanie i jedzenie), na początku nieudolne próby drapania szorstkich powierzchni. Z każdą chwilą to robią to coraz sprawniej. Ale dlaczego już takie maluchy to robią? Drapanie jest zakodowane w głowie każdego kota, choć jest w rożnym stopniu nasilone. Dla kotów wolno żyjących drapanie drzew i innych powierzchni ma jeszcze jedno znaczenie - kot pozostawia w ten sposób swój ślad zapachowy. Koty które nie mają zakodowanej dbałości o pazury (a więc nie drapią i nie czyszczą ich zębami) lub pozbawione są tej możliwości często miewają problemy zdrowotne. Nie złuszczone łuski (koty drapiąc ścierają łuski odsłaniając nową, ostrą warstwę) nawarstwiają się, mogąc spowodować stan zapalny u nasady pazura. Pazur staje się pełen zadziorów - kot może wczepiać się w wykładzinę dywanową. Z tego powodu domowe pupilki powinny mieć robiony przegląd swojego sprzętu. Każdy pazur należy wysunąć z pochewki i zwrócić uwagę na:
  • czy pazur nie jest rozdwojony;
  • czy nie ma jakiś zgrubień lub sam nie jest nietypowo gruby;
  • czy jakaś łuska nie utknęła;
  • czy nie ma stanu zapalnego u nasady;
  • czy wyglądają zdrowo;
  • czy opuszki nie są popękane lub wyglądają dziwnie.
Takie dolegliwości są przeważnie długo nie zauważane a problem narasta. I znów sprawdza się przysłowie: "lepiej zapobiegać niż leczyć" i narażać na niepotrzebny stres i ból nasz i kotka.

Jeśli chodzi o pazury u tylnich łap to pragnę zauważyć, że są one krótsze niż przednie. Kotowate również inaczej radzą sobie z ich pielęgnacją, mianowicie: manicure wykonywane zębami. Koty łapie z całej siły pazur w zęby i sam sobie zdziera łuski w ten sposób. W ten sposób potrafią się same pozbawić siekaczy!

W przypadku kotów nie wychodzących należy zadbać o stan pazurków samemu, można to zrobić za pomocą kilku sposobów. Także o ich długość: zbyt długie będą bardzo utrudniały kotu chodzenie, sprawiały ból i wielki dyskomfort. Oto kilka sposobów, które nie tylko uratują meble, ale także dadzą satysfakcję kotkowi z możliwości drapania:
  • drapaczka ze sklepu zoologicznego - popularny sposób. Porządny drapak powinien być spory, a najlepiej gdyby było ich kilka. Ważne, żeby były ustawione na szlakach po których porusza się kot, a nie na uboczu, gdzie i my i kot (jeśli go znajdzie) o nim zapomnimy. Większość kotów chętnie z niego korzystają, ale zdarzają się "oporne" w nauce. Jednak i na nie jest sposób: należy drapak nasączyć roztworem kocimiętki lub ozdobić go wiszącą zabawką, która kusi do zabawy przy pomocy pazurków. Czasem występuje problem z powodu gustu kota do pozycji drapanej powierzchni, a jak wiadomo z gustem nie należy dyskutować, więc pozostaje dostosować się do swojego pupila;
  • drapaczka domowej roboty - zasady obowiązują takie same jak w przypadku zakupionej w sklepie. Jak ją zrobić? Nic prostszego! Do kawałka drewna przyklejany wybrany materiał (np. tkanina jutowa, kawałek dywanu, wykładziny podłogowej, chodniczka lub kory), następnie umieszczamy w odpowiednich miejscu;
  • naturalne obiekty - jeśli kot będzie miał możliwość wychodzenia na wolne powietrze, z pewnością skorzysta za sztachet ogrodzenia czy pni drzew;
  • na taśmę klejącą - jeśli kot jest szczególnie "przywiązany" do mebla, należy w miejscu, gdzie zazwyczaj ostrzy swoje pazurki przylepić taśmę dwustronną. Efekt jest podobny jak w przypadku użycia środków odstraszających;
  • na wiklinę - koty chętnie korzystają z odpornej na ich zabawy wikliny. A jeśli ktoś lubi meble z tego materiału to ma podwójną korzyść ;D ;
  • mebel do wyżywania się - jeśli nie ma obiekcji to dlaczego nie?
A jeśli nic nie skutkuje, co zdarza się u jednego kota na sto, pozostaje okryć nable i je odsłaniać tylko w przypadku przybycia gości lub osłaniać tapicerkę własną piersią...

Jest jeszcze jedna rzecz potrzebna w tego rodzaju nauce: cierpliwość. Nie można się poddać po dwóch czy trzech nieudanych próbach, ale trzeba być konsekwentnym.

Czasami jednak trzeba samemu przyciąć pazurki naszemu pupilkowi. Szczególnie wtedy, gdy:
  • kot zaczepia pazurkami np. o dywan;
  • mamy dwa koty, które ze sobą walczą (wprawdzie tak naprawdę to nie walka tylko "pyskówka", ale może skończyć się źle, gdy pazur zaczepi o oko...);
  • zamierzamy wprowadzić nowego kota;
  • mamy małe dziecko w domu (może zdarzyć się mały wypadek - stępione pazurki nie są tak niebezpieczne).

Nie należy bez naprawdę poważnej przyczyny obcinać pazurów kotom wychodzącym. Ich ostrość może być warunkiem przetrwania np. w spotkaniu z agresywnym psem.

Jak należy przycinać pazurki? Można je samemu przyciąć, jeśli tylko mamy odpowiednie przybory. Nożyczki nie nadają się do tego celu, gdyż zamiast uciąć równo, rozłupują. Trzeba więc kupić cążki do cięcia kości lub specjalne do obcinania pazurów. Cążki są niezawodne, zwłaszcza do obcinania długich pazurków. Przy tym zabiegu potrzebna jednak nam będzie pomoc drugiej osoby. Należy mocno uchwycić nogę kota, aby pazury były dobrze widoczne. Obcinanie jest łatwiejsze, jeśli pazury są jasnego koloru, gdyż widać wtedy dobrze naczynie krwionośne przebiegające wewnątrz pazurka. Ma ono postać ciemnoczerwonej smużki, kończącej się w pewnej odległości od zakończenia pazura. Podczas obcinania należy uważać aby naczynia nie uszkodzić, gdyż sprawi to kotu duży ból (i nie tylko jemu podobna zasada przy obcinaniu ma zastosowania m.in. u świnek morskich i królików). Bezpieczne jest obcinanie pazurka w niewielkiej odległości od naczynia. W przypadku ciemnych pazurków musimy robić to z wyczuciem i lepiej obciąć troszkę za mało, niż przesadzić. Jeżeli niechcący przytniemy pazur w tym miejscu, należy przyłożyć sztyfcik aby zatamować krew. A jeśli się nie czujemy na siłach poprośmy o pomoc weterynarza. Zabieg ten, jeśli nie przesadzimy z uciętym długościom jest zupełnie bezbolesna.

Jednak niektórym to nie wystarcza (za duży problem? - a na manicure to tracić czas mogą...) . Wiele osób w "obronie" mebli i w dążeniu do tego, żeby dopasować kota do siebie - pozbawia go tej - jakże ważnej - części ciała. W Polsce jest to zakazane, tak samo jak w Wielkiej Brytanii, ale np. w USA ten zabieg robi się na porządku dziennym (a ludzie się dziwią, że potem tam uczniowie strzelają do siebie... :/) Związki hodowców zakazują tego typu praktyk. Na wystawie kot byłby zdyskwalifikowany. Zresztą żaden hodowca nie sprzeda kota, jeżeli przyszły wlasciciel zamierza usunac pazury (prawdziwy hodowca to człowiek kochający koty).

Po angielsku declawing. Nie jest to jakiś zabieg kosmetyczny, ani usunięcie wyrostka. To bardzo poważny i bolesny w okresie rekonwalescencji zabieg - czy raczej operacja. Zresztą powiedzmy wprost: AMPUTACJA! To nie tylko usunięcie pazurów, ale i obcięcie sporego odcinka palca (usunięcie części lub całej kości)! Kotek staje się kaleką, z powodu widzimisię człowieka:
  • cierpi po tak rozległej operacji;
  • musi od nowa uczyć się chodzić;
  • może cierpieć na bóle o charakterze reumatycznym (jedyny ratunkiem wtedy są silne dawki leków przeciwbólowych!);
  • pogorszenie się stanu emocjonalnego: stres, frustracja, ciągłe ponederwowanie;
  • staje się drażliwy;
  • reaguje nieodpowiednio do sytuacji (czuje się bezbronny);
  • traci możliwość normalnej toalety, rozczesania futra, podrapania się;
  • narażony na częste urazy (nie może skorzystać z pazurów, aby nie spaść).

Usunięcie kocich pazurów bez wskazań lekarskich (choroby itp.) jest zwykłym okrucieństwem wobec zwierząt.
Bo co ten kotek był człowiekowi winien?!

Czasami brak mi słów na ludzkom głupotę...

















czwartek, 17 stycznia 2008

Jestem i czuje... - czy tego nie widzisz?

Ostatnio przeglądałam oferty na Allegro, jeżeli chodzi o żywe zwierzęta (bardziej aby być na bieżąco z dostępnością ras w Polsce i ich cenami, niż w sprawie zakupu). Chcąc nie chcąc, przejrzałam też historie kotów domowych, takich typowych dachowców, które szukają domu. Historie nie raz straszne i okrutne...

Czy ktoś pamięta historię o tych koniach, co pewien anglik skazał właściwie na śmierć zostawiając je samym sobie? Zima... A one na pastwisku. Śnieg dawno przykrył trawę. Drzewka które były dawno poogryzane z kory. A właściciel nawet nie pokwapił się dać sianka. Na łące chodziły szkielety, które umierały jedne za drugim. Niektórzy je dokarmiali...
Boże jak tak można. Jeśli ma się już zwierzę to trzeba się nimi opiekować! A przynajmniej interesować się co z nimi się dzieje!
Albo te głowy koni znalezione w przyczepie. Obok musztarda. Do dziś przed oczyma mam ten widok.
Równie zły los nie omija koni wleczonych do państw, gdzie ich mięso jest uważne za przysmak. Władowane jak ryby w puszce, nawzajem się kaleczą i ranią. Jeżeli, który upadnie zastaje stratowany... Czeka je wszystkie śmierć. Jeżeli nie w rzeźni, to w drodze.

Nie lepiej mają niektóre psy... Uwiązane na stalowym łańcuchu, który wżera się w szyje. Nie dostają jedzenia. Nikt się nimi nie interesuje.
A jeszcze gorzej jak ktoś przygarnia i karmi psa, tylko po to... Aby je zabić i zjeść!
A one przecież szukają tylko pomocy i miłości. Tylko i aż tyle...
Wyrzucone zwierzęta z samochodu. Nikomu nie potrzebne zabawki... Już nie są takie słodkie jak wtedy gdy były małe. Za dużo jedzą, za dużo kosztują. Latem w sezonie ogórkowym sprawiają zbyt duży kłopot. Bo co jest ważniejsze te zwierzę czy wakacje? Niechciane kociaki i szczeniaki wywalone w worku gdzieś po środku lasu, utopione w rzece, włożone do śmietnika. Przywiązane do drzew gdzieś na odludziu, gdzie giną powoli, cierpiąc piekielne męki... Brak wody, jedzenia, grasujące drapieżniki... Wszystko to czeka na niechciany prezent... Na zabawkę, która się znudziła...

Gdy ludzie słyszą o innych przedstawicielach Homo Sapiens, którzy są traktowani poniżej godności, nie obejdzie się to bez echa. A zwierzęta? Czy one zasługują na taki los?

Koleżanka ma kotkę. Pamiętam jak dziś jak opowiadała o tym jak kiedyś wróciła ta kicia do domu. Cały obdarty pyszczek. Dusiła się, nie mogła oddychać... Tak jakby ktoś kopnął to zwierzę... Kopnął, nie zważając, że ono też czuje.

A czy ludzie, którzy powinni być na cierpienie bardziej uczuleni są inni? Mówię tu o artystach. Artystach, którzy aby zrobić jak największe wrażenie, są w stanie zabić zwierzęta. Katarzyna Kozera właśnie w ten sposób zrobiła swoją "piramidę" pokazaną obok. Baa... Nawet uczestniczyła w uśpieniu jednego z tych stworzeń.
To nie jest już sztuka...


Jednak jest jeszce gorsza odmiana zadawanych cierpień... Cierpień i śmierci zadawanych wyłącznie dla czyjejś zabawy. Niektórych to bawi... A czy taki człowiek kiedyś sobie wyobraził jak to jest być skazanych na śmierć?! Ale nie dlatego, że zrobiło się coś za co jest wymierzana taka kara, ale tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś miał takie "widzi mi się"?!
Takie zwierzę, przecież nic nie jest winne...
Czasem się zastanawiam nad jednym: czy naprawdę jesteśmy istotami rozumnymi? Czy możemy się jeszcze tak nazwać?
Pod kątem biologicznym jesteśmy, przecież tylko zwierzętami, które zbudowały jakąś cywilizacje, zaczęły przekształcać środowisko na swój własny użytek. Nie my pierwsi i ostatni. "Miasta" budują mrówki i termity, delfiny mają rodziny, związane głęboką więzią...
Zwierzęta zabijają, aby przeżyć. Ale jak wytłumaczyć sytuacje, gdy ktoś kupuję wiatrówkę i w środku miasta strzela do kotów?! Nie lubi?! Nie nienawidzi?! To żadne wytłumaczenie! Ja nie lubię zwierząt z gatunku Homo Sapiens za ich przekonanie wyższości nad innymi mniejszymi braćmi, okrucieństwo i fałszywy charakter! Więc czy to znaczy, że mogę kupić CKM i zacząć strzelać na ulicy? Nie... A przecież ta sytuacja nie różni się niczym.
Gdy widzę te zdjęcia, czytam te historie myślę... Myślę o tym, że za to co zrobili ludzie tym stworzeniom powinni ponieść karę jak w Kodeksie Hammurabiego. Oko za oko... Śmierć za odebranie najcenniejszego daru, daru życia...