czwartek, 14 sierpnia 2008

Helskie koty

Hel czyli pobyt 410 km od domu
Skończyły się moje wakacje, które spędziłam z rodzicami na Helu. Pamiętam jak tam wyglądało 6 lat temu, kiedy mało kto wiedział o tym miejscu. Pustki na ulicach, toaleta, że lepiej nie mówić, fokarium z jednym basenem, na plaży nie działo się nic i ta drożyzna! A teraz? Ludzi jak mrówek, którzy zjeżają się na plaże, Muzeum Obrony Wybrzeża (przyznam się, że właśnie w pierwszym roku spacerowałam z rodziną po bunkrach z latarką, uważając, żeby nie wpaść w dziurę lub wejść w kolejną kałużę - i to było najlepsze, tak chce zapamiętać te miejsce) albo do fokarium z okolicznych miejscowości w pochmurne dni. Ale przynajmniej nasza wagonowa toaleta prezentuje o niebo lepszy standard. Chyba nawet jest tam trochę lepiej niż u nas w mieszkaniu, ale cóż nasza domowa ma już swoje lata i stare zatykające się rury. Nawet w fokarium przez te lata zaszły zmiany. Zbudowano dwa dodatkowe, ale też płytsze baseny, uruchomiono muzeum, zmarły dwie foki w tym niezapomniany Balbin, a także: podniesiono opłatę za wstęp! Na plaży, w mieście (niepotrzebne skreślić) co chwilę jakieś wydarzenia: jak nie aerobik i możliwość przejażdżki bananem, to pokazy wojskowe, desanty i tak dalej... Teraz trzeba iść daleko w bok w piasek, bo połowa miejsc na plaży jest zajęta przez stragany i łodzie motorowe dla ludzi z kasą. Ale za to zlikwidowano zjeżdżalnie, która była tam od początku moich przyjazdów na turnusy zakładowe. Nawet ta drożyzna znikła, bo... Zbudowano w tym roku Polo!

A ja kochałam ten dawny Hel. Nawet w tym roku dziki się zbuntowały i podchodziły pod wagony. Sklepik już w tamtym roku zlikwidowano, ale w tym znikły też ostre psy co chodziły na tamtym miejscu. Tylko koty zostały...

Wokół wagonu

A tam koty wydaje się, że takie zwykłe dachowce. Mimo, że spotkać można tam wiele ras psów, nawet tak egzotyczne jak ten najmniejszy na świecie, a którego nazwy nie potrafię poprawnie napisać, to rasowych kotów ani śladu. Ale za to tamte dachowce są niezwykłe. Ten kolor, deseń na futrze zapada w pamięć. Chyba jednym z pierwszych jakie spotkałam był zwykły burasek w poprzeczne czarne (a może o kolorze takim jak ma gorzka czekolada) pręgi. Niby niczym takim się nie wyróżniał, ale ta wielkość! Jak siedział pewnego razu na wydmie w pobliskim lasku, to nie wiedzieliśmy czy to kot czy jakiś nie wyrośnięty ryś! Wspaniały, tylko te uszy nieproporcjonalnie małe. Jednak najbardziej będę pamiętała innego, który kilka razy mignął przed wagonem. Biały kot w kilka dość dużych szarych, nie, nie szarych, ale srebrnych łat w prążki. Dość duży, widać też było, że nie posiada właściciela. Taki wychudzony i ten ogon! Właśnie ogon, po nim zawsze go rozpoznawałam, ponieważ miał ucięty. Nie wiem dlaczego i to z pewnością pozostanie tajemnicą dla mnie. Czasem było mi go szkoda. Gdyby miał dom lub kogoś kto by się nim opiekował cały rok naprawdę byłby wspaniały. Jednak ponoć starych drzew się nie przesadza...

Mam nadzieje, ze takiego losu nie doświadczy ten mały kotek co siedział kilka razy jak szłam na miasto. Ot taki zwykły czarno - biały (ale więcej tego białego miał, o wiele więcej). Jednak niezwykle dziki. Spoglądał z wysokiej trawy na nas, ale niech ktoś tylko się zbliżył bliżej niż półtora metra: czmychał szybko znikając z oczu.

Na stacji natomiast widziałam, najczęściej w godzinach popołudniowych wylegującego się na słońcu, brązowego kota. Brązowy? Ale tylko z daleka! Z bliska okazywało się, że to szylkretka (na 99% kotka) w malutkie rude i czarne łatki. Śliczna. Była też jedynym kotem, który pałętał się w pobliżu naszego ośrodka, a którego widziałam także na mieście. Niestety przez ostatnie dni pobytu w kurorcie już go nie spotkałam.

Czarno - białe cztery łapy

Na mieście królowały koty w wersji czarno - białej. Najczęściej spotykałam typowe diabelskie zwierzę przynoszące pecha... Jasne... A ja jestem czarownicą... Ale wracając do tego czarnulka. Nie bał się on ludzi jak tamte, ale widać było, że jest zaniedbany. Skłutonione futro było tego najlepszym dowodem. Pozostało tylko mieć nadzieje, że nie było to spowodowane jakimiś problemami zdrowotnymi.

Dzień przed wyjazdem siedząc na ławce i czekając na mamę (właśnie wróciliśmy z plaży, na którą ona nie poszła) tata wskazał mi na bramę. No brama jak brama: zielona, ale pod bramą byczył się potężny czarno - biały kot. Ciekawie to wyglądało, bo połowa jego ciała znajdowała się z jednej strony furtki, a druga oczywiście z drugiej. Kolory też miał w podobnej proporcji. Leżał i spał. Chyba zmęczył go tego dnia panujący upał, bo wylegiwał się w potężnym cieniu.

A w Gdyni też widziałam kota. Szukając reklamówki (na molo nie ma czego szukać jakiegokolwiek kiosku) na darmowe picie rozdawane na molo (trochę tego się uzbierało) zobaczyłam jak siedzi na trawniku czarno - biały kot. Taki typowy, a jednak go zapamiętałam jako, że był to jedyny jakiego widziałam w tamtym mieście.

Był jeszcze jeden kot o tym umaszczeniu. Charakterystyczne było to, że miał białą bródkę a reszta pyszczka czarna. Często kręcił się po ośrodku Tarnowskich Gór.

Sejmik i kocia arystokracja

Raz jak szłam na miasto wieczorem widziałam dziwne zjawisko. Chyba z pięć kotów (wszystkie dorosłe) zjawiło się w jednym miejscu. Nie było tam jedzenia, picia, nic... A do tego jedyne czym się zajmowały to siedzeniem w jednym miejscu i patrzeniu na dróżkę, gdy chodzili po niej ludzie. Kilka stamtąd odchodziło. Dziwne. Naprawdę nie spotkałam się jeszcze z czymś takim.

Wtedy pierwszy raz spotkałam się z jedną kotką. Widziałam ją wtedy tylko z tyłu. W tej pozycji powiedziałabym, że to rosyjski niebieski. Ten kolor futra wspaniale odbijał się na tle innych kocich towarzyszy. Widziałam ją jeszcze tylko dwa razy. Raz po prostu przeszła przez drogę i rozpłynęła się w gęstej trawie. Drugi raz była jak wychodziła z ośrodka poznańskiego spod wagonu naszego ciecia. Najpierw mignął i schował się pod wagonem kot którego mogłabym powiedzieć, że był marmurkowy. Jak zobaczyłam kolor jego i wzorek pierwsze skojarzenie miałam po prostu z babką marmurkową. Miał taki kolor jaki ma babka z zewnątrz, ale wzorek jaki te smakowite słodkie posiada w środku. Nie reagował na wołanie. Żartowałam, że pójdę po niego i go wezmę. Po prostu ten wyrośnięty kociak mnie zauroczył. Wtedy odezwała się pani Danka mówiąc, że jak przyjdzie jego matka to na pewno na to nie pozwoli. I przyszła. Znowu ten niebieski kot. Teraz było widać doskonale jego mlecznożółte oczy i mały biały krawacik.

Aż dziw bierze, że są to koty niczyje. Żyjące dziko na pograniczu lasu pełnego dzikiej zwierzyny i cywilizacji reprezentowanej przez wagony ośrodków wczasowych zapełniających się na trzy miesiące. Jednego jednak im nie można odmówić: wdzięku. No i tej wolności, którą się cieszą...