poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Historia nie zawsze szczęśliwa...

Kot w stodole i wielka niespodzianka
Na przełomie lipca i sierpnia cała moja rodzina, łącznie ze mną, byliśmy u rodziny w mazowieckim. Kuzynka, lat 12, ciocia i wuj mieszkają we małej wiosce i na dzień dzisiejszy są właścicielami pięciu psów i pięciu kotów. Odwiedziny miały charakter wakacyjno - towarzyski. Filut, najstarszy pies w całym towarzystwie domagał się ciągle pieszczot. Saba, będąca w dzień na łańcuchu, z powodu swojej niebywałej skoczności, podbiła nasze serca. Azor i Ciapek, dwa półtoraroczne psiaki, trochę się ze sobą gryzły, a przede wszystkim czekały na towarzystwo z naszej strony i... jedzenie.Bo to małe głodomory, połykające kości w całości. Poza tym był jeszcze malutki szczeniak, Pimpek. Małe i zadziorne... Oraz wygryzające w skarpetkach dziury.
W stodole natomiast mieszkały koty. Kotka, o pięknym imieniu Bystra, była najstarsza. Pręgowana dama miała właśnie dorastające trzy kociaki. Dwa czarne węgielki i pręgowany buras o pięknych orzechowych oczach. Pierwszym, który się do nas przyszwyczaił był czarny Bambo, posiadający małą białą plamkę na brzuchu. Trochę pomogła nam sytuacja - Bystra z resztą udała się w świat na polowanie. A Bambo został sam, jeden jedyny. Pragnął towarzystwa i miseczki ciepłego mleczka. Nie sprzeciwiał się, gdy braliśmy go na ręce, a po chwili cicho mruczał swoim przyjemnym głosikiem. Stał się prawdziwym pieszczochem.
Bystra z resztą rodzeństwa wróciła po 5 dniach. O ile ona, przyzwyczajona do ludzi, pozwala się głaskać, to z resztą młodych był już problem. Buras jednak w końcu się do nas przekonał i został przez moją kuzynkę ochrzczony Whiskas (od nazwy pewnej karmy dla kotów). Ostatni jednak kotek nadal był dziki, przez co zyskał sławę jako Partyzant, bo tak jak kiedyś partyzanci ukrywał się i pojawiał często znikąd. Bywaliśmy tam często, aby dać im coś do jedzenia. Poza tym ta ilość kotów nie mogła zostać, wiec w czasie naszych odwiedzin były im robione zdjęcia, aby umieścić ogłoszenia na drzewie, a także w internecie.
Pewnego dnia Bambo znikł. Bywaliśmy od tego momentu także po to, aby sprawdzić co się z nim stało i czy ten mały przyjaciel do nas wrócił.
W jeden z ostatnich dni naszego pobytu zajrzałam do stogu siana, który był w stodole. Moim oczom ukazały się dwie małe, ślepe kulki. Były to małe kotki! A jak się okazało łącznie było tych maleństw trójka. Matką ich była półdzika kotka, córka Bystrej z poprzedniego roku. Do tej pory wszyscy myśleli, że to kocur. A tu taka niespodzianka! Kotka była piękna: czarno - biała o złotych oczach. Rzadko pozwalała się pogłaskać, ale jej wzrok, jak i sposób bycia był magiczny. Prawdziwa arystokratka.
Dzień czy dwa przed naszym wyjazdem Bystra razem z Whiskasem i Partyzantem znowu udali się na polowanie. Jednak na ich powrót już nie czekaliśmy - czas było do domu.
Kot i jego łapa
Obok nas, w drugiej miejscowości wuja (inny) ma kota. Rudy kocur, o trochę niepasującym do niego imieniu Puszek (odziedziczonym po poprzednim kocie), zawsze był dziwny. Właściwie znam go od małego, ale ten nigdy nie garnął się do ludzi, dlatego kontaktu z nim zbyt dobrego nie miałam. Zawsze z boku, znikał na całe tygodnie i nagle wracał. Zimą poszedł gdzieś na prawie 3 miesiące i, gdy już myśleliśmy, że ten już nie wróci, jakby nigdy nic, zjawił się wygłodniały w chlewiku. Taki cwaniak, któremu zawsze się uda i "spadnie na cztery łapy". Chodził swoimi drogami, daleko od naszych ludzkich szlaków. A później przyszła zmiana i niewiadomo kiedy stał się kochanym kotkiem, który miał zawsze ciągnąty do długich, samotnych wędrówek. Kotkiem, który pilnował w czasie pracy na ogródku, czy dobrze pielimy grządki.
Pewnego wieczoru wrócił z krwawiącą mocno łapką. Ranę miał taką jakby ktoś go postrzelił lub spadł na długi gwóźdź. Nie wiadomo, co się stało. Krwawił mocno. Wuja z ciocią zaopiekowali się nim i powoli zaczął dochodzić do siebie. Kiedy wróciliśmy jeszcze kulał. Nie mógł na tej łapce stać nawet przez chwile. Cierpiał z powodu kontuzji, ale jego życie nie było już zagrożone. Powoli dochodził do siebie, zaczął wskakiwać po drzewie na dach garażu.
Tymczasem smutne wieści doszły nas z mazowieckiego. Bambo się nie odnalazł. Bystra z młodymi tez nie powróciła. Z czasem w stodole pojawił się tylko jeden członek rodziny, Partyzant. Natomiast czarno - biała kotka dostała wreszcie imię - Caramazza, a nas imionami maleństw trwała debata, którą przerwał wyjazd na Hel.
Helskie koty, czyli obserwacje z wakacji
Kotów na w mieście Hel jest mnóstwo. Oprócz starych znajomych zobaczyłam też kilku nowych. Spotkałam wielkiego czarno - białego kota, który chodził między stolikami w poszukiwaniu resztek oraz podobnego, ale całego czarnego przy innej restauracji. Była niebieska kotka z białą, malutką krawatką. A także kot, który siedział i wygrzewał się na peronie, z daleka wyglądający jak brązowy, a tak naprawdę rudo - czarny. A obok w ośrodku Tarnowskich Gór chowały się trzy bure, identyczne i dzikie już, choć jeszcze małe koty. W czasie jednego z wypadów na plaże spotkaliśmy także małą, puchatą, miauczącą czarno - białą kulkę. Był to jeden z tych, których widzieliśmy jeden raz. W tej grupie była także ciężarna kotka, prawie cały biały kot siedzący obok stacji uzdatniania wody. Zresztą koło tej stacji kręciło się najwięcej kotów różnej maści. Najczęszczym bywalcem był pewien buras w cętki, którego można było zobaczyć wieczorem. Innym miejscem był port, gdzie koło starego magazynu przebywała grupa składająca się z kilku osobników: czarnego węgla, tricolorki, rudaska. Aby je spotkać wystarczyło mieć jedynie szeroko otwarte oczy na świat dookoła nas...
Zakończenie bez happy endu
A potem był znowu powrót do domu, wzbogacony o nowe doświadczenia i smutne zakończenie niektórych historii. Inne historie dopiero się zaczynają...
Imiona małych kotków były kilka razy zmieniane, z tego powodu ich nie pamiętam. Wszystkie jednak są na literę C. Jest tylko jedne co zapamiętałam, które swoją drogą nie jest już aktualne: Melisa, dane rudo - czarno - białej kotce. Zresztą - moja faworyta. Ten słodki pyszczek i oczy jak latające talerze sprawiły, że się w niej zakochałam. Zresztą była pierwszym kotkiem, które wtedy zauważyłam w sianie. Inne też są śliczne. A jeden (u dołu), tyle co wiem z opowiadań, jest najbardziej pozytywnie nastawiony do ludzi. Ma on mały pasek między oczami i czarną "maskę". Ładny wygląd i cechy charakteru sprawiły, że jest on ulubionym kotkiem mojej kuzynki z całego rodzeństwa. Być może zostanie u niej. Drugi (zdjęcie lewe u góry) posiada więcej białego i jest z nieznanych mi przyczyn najczęściej fotografowany. I jeszcze ta trzykolorowa kotka. Ona rzuciła na mnie jakieś zaklęcie - w jej zdjęcia mogę patrzeć godzinami i chyba już na zawsze dla mnie zostanie Melisą. Przed całą trójką miejmy nadzieje, że całe lata szczęśliwego życia. Na razie nadal mieszkają z matką.
Puszek doszedł do siebie. To kochany kocurek, który zawsze jak mnie widzi to przyjdzie. Prawdziwy "stróż". Nadal jednak niezbyt pewnie chodzi i posługuje się łapką, którą wtedy miał skaleczoną. Wczoraj znowu znikł w tylko sobie znanym kierunku.
Bambo się nie odnalazł, tak samo jak Bystra. Whiskas natomiast prawdopodobnie został przejechany przez samochód, ale nie ma do tego stu procentowej pewności. Co się wtedy stało pozostaje zagadką.
Partyzant wrócił jako jedyny, jednak nadal pozostaje nieufny. Próby jego przyzwyczajenia, jak i złapania, na razie kończą się niepowodzeniem.
Ta historia jest słodko - gorzka, tak jak życie - bo tą opowieści życie pisze...