wtorek, 19 lutego 2008

Rudek

Kim był Rudek? Nie wiem, nie wiem nawet czy miał jakieś imię... Historia ta nie jest niezwykła, może nie jest też jakoś specjalnie interesująca, ale pragnę się nią podzielić. Coś tak mnie wziało ostatniego czasu na wspominki... Kiedy to było? Rok, dwa, może więcej... Dawno zatraciłam poczucie rzeczywistości i mijającego czasu. Czasu, który czasem wydaje mi się, że coraz bardziej pędzi nie zważajżając, że czasem chce się zatrzymać popatrzeć w niebo i powiedzieć STOP! Ale miałam mówić o Rudku. Było to parę lat temu u mojego wuja, a raczej u jego sąsiadów. Mają oni kotkę, a nic specjalnego szary,zwykły dachowiec z śliczną mordką i małymi rozsianymi po tułowiu i na ogonku rudymi łatkami. I jak to na wsi, kot nie wysterelizowany, chodzący, gdzie chce i mający spodek nie zawsze czekającego na niego mleka. No i się zdarzyło, że miała małe. Nie powiem ile ich było, bo już nie pamiętam. Pamiętam tylko dwa kotki: jeden jasno szary w pręgi (chyba ktoś wziął albo co, bo potem znikł), no i mój rudy przyjaciel. Znów zobaczyłam jak ludzie potrafią być niegodziwi. Co ten kot był im winny? Tylko chodził, tylko patrzył, a oni... Potrafili szczuć psami, kopać, przeganiać. Nic dziwnego, że mały jeszcze kotek nie zbliżał się do ludzi i był kompletnie zdziczały. Ale zanim zobaczyłam co ludzie robią kiedy coś nie pasuje im w ich świecie, mała dziwczynka postanowiła pogłaskać małego kotka, który tak słodko bawił się ze swoim rodzeństwem. I musze przyznać, że dziewczę przeżyło nie tyle zawód co szok, widząc uciekające od ludzi koty wychowane w chlewiku, w którym często ktoś przebywał... Mijały dni. Będąc od czasu do czasu u wuja, oglądałam rudego, już samego, bez innych malców kota. Rósł szybko, był zdrowy i kompletnie nieufny do wszystkiego co chodziło. Wystarczał, że usłyszał szelest i już go nie było. Często na kupce piasku siedział i bawił się piórkiem lub spoglądał w dal. Klasyczne wołanie kota na nic się zdało, więc wpadłam na dziwny pomysł. W końcu koty porozumiewają się m.in. miaucząc, więc... miauczałam. I poskutkowało! Nie przyszło to łatwo, ale trud ten opłacił się postukroć. Zyskałam przyjaciela, który na najmniejsze moje miauczenie przychodzł, łasił się i bawił, ale tylko, gdy byłam sama. Nie odchodził, nie zostawiał samej. Rostania były trudne, ale zawsze musiały nastąpić. Trwało to parę lat. Pewnego dnia po dłuższej mojej nieobecności u wujostwa, kotka już nie było. Nie wiem co się stało. Nie wiem, ale żałuję jednego: iż zniknął mój przyjaciel...

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Coś o tym wiem...
Bo coś podobnego przeżyłam ... :(

A ludzie potrfią być nieobliczalni, niestety.

Anonimowy pisze...

Witaj fotki juz się pokazują ;)
podkowa.klub.mylog.pl

Anonimowy pisze...

Wiem jeżeli o to chodzi to nic piekniejszego chyba mnie nie mogło spotkać :) No i byłam z Jolą to już w ogóle super :):):)
Jutro jedziemy na jazde wiec pewnie tez bedzie notka ;) pozdrawiam
www.podkowa.klub.mylog.pl

Marcelina pisze...

Smutna, ale jednocześnie piękna historia. Chyba rozumiem tą "równowagę w przyrodzie". Musi być jakiś cham bez serca aby żyła obok niego osoba z ogromnym serduchem (zarówno dla innych ludzi jak i dla zwierząt).
:)