A ja kochałam ten dawny Hel. Nawet w tym roku dziki się zbuntowały i podchodziły pod wagony. Sklepik już w tamtym roku zlikwidowano, ale w tym znikły też ostre psy co chodziły na tamtym miejscu. Tylko koty zostały...
Wokół wagonu
Mam nadzieje, ze takiego losu nie doświadczy ten mały kotek co siedział kilka razy jak szłam na miasto. Ot taki zwykły czarno - biały (ale więcej tego białego miał, o wiele więcej). Jednak niezwykle dziki. Spoglądał z wysokiej trawy na nas, ale niech ktoś tylko się zbliżył bliżej niż półtora metra: czmychał szybko znikając z oczu.
Na stacji natomiast widziałam, najczęściej w godzinach popołudniowych wylegującego się na słońcu, brązowego kota. Brązowy? Ale tylko z daleka! Z bliska okazywało się, że to szylkretka (na 99% kotka) w malutkie rude i czarne łatki. Śliczna. Była też jedynym kotem, który pałętał się w pobliżu naszego ośrodka, a którego widziałam także na mieście. Niestety przez ostatnie dni pobytu w kurorcie już go nie spotkałam.
Czarno - białe cztery łapy
Na mieście królowały koty w wersji czarno - białej. Najczęściej spotykałam typowe diabelskie zwierzę przynoszące pecha... Jasne... A ja jestem czarownicą... Ale wracając do tego czarnulka. Nie bał się on ludzi jak tamte, ale widać było, że jest zaniedbany. Skłutonione futro było tego najlepszym dowodem. Pozostało tylko mieć nadzieje, że nie było to spowodowane jakimiś problemami zdrowotnymi.
Dzień przed wyjazdem siedząc na ławce i czekając na mamę (właśnie wróciliśmy z plaży, na którą ona nie poszła) tata wskazał mi na bramę. No brama jak brama: zielona, ale pod bramą byczył się potężny czarno - biały kot. Ciekawie to wyglądało, bo połowa jego ciała znajdowała się z jednej strony furtki, a druga oczywiście z drugiej. Kolory też miał w podobnej proporcji. Leżał i spał. Chyba zmęczył go tego dnia panujący upał, bo wylegiwał się w potężnym cieniu.
A w Gdyni też widziałam kota. Szukając reklamówki (na molo nie ma czego szukać jakiegokolwiek kiosku) na darmowe picie rozdawane na molo (trochę tego się uzbierało) zobaczyłam jak siedzi na trawniku czarno - biały kot. Taki typowy, a jednak go zapamiętałam jako, że był to jedyny jakiego widziałam w tamtym mieście.
Był jeszcze jeden kot o tym umaszczeniu. Charakterystyczne było to, że miał białą bródkę a reszta pyszczka czarna. Często kręcił się po ośrodku Tarnowskich Gór.
Sejmik i kocia arystokracja
Raz jak szłam na miasto wieczorem widziałam dziwne zjawisko. Chyba z pięć kotów (wszystkie dorosłe) zjawiło się w jednym miejscu. Nie było tam jedzenia, picia, nic... A do tego jedyne czym się zajmowały to siedzeniem w jednym miejscu i patrzeniu na dróżkę, gdy chodzili po niej ludzie. Kilka stamtąd odchodziło. Dziwne. Naprawdę nie spotkałam się jeszcze z czymś takim.
Wtedy pierwszy raz spotkałam się z jedną kotką. Widziałam ją wtedy tylko z tyłu. W tej pozycji powiedziałabym, że to rosyjski niebieski. Ten kolor futra wspaniale odbijał się na tle innych kocich towarzyszy. Widziałam ją jeszcze tylko dwa razy. Raz po prostu przeszła przez drogę i rozpłynęła się w gęstej trawie. Drugi raz była jak wychodziła z ośrodka poznańskiego spod wagonu naszego ciecia. Najpierw mignął i schował się pod wagonem kot którego mogłabym powiedzieć, że był marmurkowy. Jak zobaczyłam kolor jego i wzorek pierwsze skojarzenie miałam po prostu z babką marmurkową. Miał taki kolor jaki ma babka z zewnątrz, ale wzorek jaki te smakowite słodkie posiada w środku. Nie reagował na wołanie. Żartowałam, że pójdę po niego i go wezmę. Po prostu ten wyrośnięty kociak mnie zauroczył. Wtedy odezwała się pani Danka mówiąc, że jak przyjdzie jego matka to na pewno na to nie pozwoli. I przyszła. Znowu ten niebieski kot. Teraz było widać doskonale jego mlecznożółte oczy i mały biały krawacik.
Aż dziw bierze, że są to koty niczyje. Żyjące dziko na pograniczu lasu pełnego dzikiej zwierzyny i cywilizacji reprezentowanej przez wagony ośrodków wczasowych zapełniających się na trzy miesiące. Jednego jednak im nie można odmówić: wdzięku. No i tej wolności, którą się cieszą...
4 komentarze:
podziwiam że Ty pamietasz każdego napotkanego kota..
i jeszcze z takimi szczegółami xD
Hej. Weszłam tak teraz na Twego bloga i nie mogłam sobie odmówić nie skomentowania. Zadziwiające że tak doskonale potrafisz spamiętać te wszystkie napotkane koty. Podziwiam Cię. Ja to różne mijam i tak nie zwracam poprostu uwagi jak wyglądają itp. a potem o nich zapominam...jednak ogromnie żal mi tych dachowców..często widuje takie biedaki wychudzone.. ;( Jednak wracając do notki to miło mi że jest ktoś dla którego zwierzęta w tym koty 'coś' znaczą. :). Ja też lubie zwierzęta, szczególnie króliczki :* Wszystkie bez wyjątku. Ale kotki również. Tylko nie są moją pasją tak jak to jest w Twoim przypadku. Troszke się rozpisałam... Pozdrawiam.
PS.Pewnie nie wiesz kim jestem? Kiedyś dałam Ci jednego koma ;)wchodziłaś raz na mój blog i dałaś mi komentarza. Pamiętasz? jak nie to trudno. Będe wchodzić na Twój blog bo ciekawie piszesz o kotach. Naprawde. Zazdroszcze Ci takiej pasji. Narazie!
Oh Werando, szkoda tamtego Helu to fakt...
Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
Tak... wiele bezpańańskich kotów ma w sobie to "coś". Jednak niektóre są strasznie wyhudzone i głodne... żal mi ich. Mam nadzieję, że w tym roku azem pojedziemy na Hel i może spotkamy jakieś koty ^^
Prześlij komentarz