Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obserwacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obserwacje. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Historia nie zawsze szczęśliwa...

Kot w stodole i wielka niespodzianka
Na przełomie lipca i sierpnia cała moja rodzina, łącznie ze mną, byliśmy u rodziny w mazowieckim. Kuzynka, lat 12, ciocia i wuj mieszkają we małej wiosce i na dzień dzisiejszy są właścicielami pięciu psów i pięciu kotów. Odwiedziny miały charakter wakacyjno - towarzyski. Filut, najstarszy pies w całym towarzystwie domagał się ciągle pieszczot. Saba, będąca w dzień na łańcuchu, z powodu swojej niebywałej skoczności, podbiła nasze serca. Azor i Ciapek, dwa półtoraroczne psiaki, trochę się ze sobą gryzły, a przede wszystkim czekały na towarzystwo z naszej strony i... jedzenie.Bo to małe głodomory, połykające kości w całości. Poza tym był jeszcze malutki szczeniak, Pimpek. Małe i zadziorne... Oraz wygryzające w skarpetkach dziury.
W stodole natomiast mieszkały koty. Kotka, o pięknym imieniu Bystra, była najstarsza. Pręgowana dama miała właśnie dorastające trzy kociaki. Dwa czarne węgielki i pręgowany buras o pięknych orzechowych oczach. Pierwszym, który się do nas przyszwyczaił był czarny Bambo, posiadający małą białą plamkę na brzuchu. Trochę pomogła nam sytuacja - Bystra z resztą udała się w świat na polowanie. A Bambo został sam, jeden jedyny. Pragnął towarzystwa i miseczki ciepłego mleczka. Nie sprzeciwiał się, gdy braliśmy go na ręce, a po chwili cicho mruczał swoim przyjemnym głosikiem. Stał się prawdziwym pieszczochem.
Bystra z resztą rodzeństwa wróciła po 5 dniach. O ile ona, przyzwyczajona do ludzi, pozwala się głaskać, to z resztą młodych był już problem. Buras jednak w końcu się do nas przekonał i został przez moją kuzynkę ochrzczony Whiskas (od nazwy pewnej karmy dla kotów). Ostatni jednak kotek nadal był dziki, przez co zyskał sławę jako Partyzant, bo tak jak kiedyś partyzanci ukrywał się i pojawiał często znikąd. Bywaliśmy tam często, aby dać im coś do jedzenia. Poza tym ta ilość kotów nie mogła zostać, wiec w czasie naszych odwiedzin były im robione zdjęcia, aby umieścić ogłoszenia na drzewie, a także w internecie.
Pewnego dnia Bambo znikł. Bywaliśmy od tego momentu także po to, aby sprawdzić co się z nim stało i czy ten mały przyjaciel do nas wrócił.
W jeden z ostatnich dni naszego pobytu zajrzałam do stogu siana, który był w stodole. Moim oczom ukazały się dwie małe, ślepe kulki. Były to małe kotki! A jak się okazało łącznie było tych maleństw trójka. Matką ich była półdzika kotka, córka Bystrej z poprzedniego roku. Do tej pory wszyscy myśleli, że to kocur. A tu taka niespodzianka! Kotka była piękna: czarno - biała o złotych oczach. Rzadko pozwalała się pogłaskać, ale jej wzrok, jak i sposób bycia był magiczny. Prawdziwa arystokratka.
Dzień czy dwa przed naszym wyjazdem Bystra razem z Whiskasem i Partyzantem znowu udali się na polowanie. Jednak na ich powrót już nie czekaliśmy - czas było do domu.
Kot i jego łapa
Obok nas, w drugiej miejscowości wuja (inny) ma kota. Rudy kocur, o trochę niepasującym do niego imieniu Puszek (odziedziczonym po poprzednim kocie), zawsze był dziwny. Właściwie znam go od małego, ale ten nigdy nie garnął się do ludzi, dlatego kontaktu z nim zbyt dobrego nie miałam. Zawsze z boku, znikał na całe tygodnie i nagle wracał. Zimą poszedł gdzieś na prawie 3 miesiące i, gdy już myśleliśmy, że ten już nie wróci, jakby nigdy nic, zjawił się wygłodniały w chlewiku. Taki cwaniak, któremu zawsze się uda i "spadnie na cztery łapy". Chodził swoimi drogami, daleko od naszych ludzkich szlaków. A później przyszła zmiana i niewiadomo kiedy stał się kochanym kotkiem, który miał zawsze ciągnąty do długich, samotnych wędrówek. Kotkiem, który pilnował w czasie pracy na ogródku, czy dobrze pielimy grządki.
Pewnego wieczoru wrócił z krwawiącą mocno łapką. Ranę miał taką jakby ktoś go postrzelił lub spadł na długi gwóźdź. Nie wiadomo, co się stało. Krwawił mocno. Wuja z ciocią zaopiekowali się nim i powoli zaczął dochodzić do siebie. Kiedy wróciliśmy jeszcze kulał. Nie mógł na tej łapce stać nawet przez chwile. Cierpiał z powodu kontuzji, ale jego życie nie było już zagrożone. Powoli dochodził do siebie, zaczął wskakiwać po drzewie na dach garażu.
Tymczasem smutne wieści doszły nas z mazowieckiego. Bambo się nie odnalazł. Bystra z młodymi tez nie powróciła. Z czasem w stodole pojawił się tylko jeden członek rodziny, Partyzant. Natomiast czarno - biała kotka dostała wreszcie imię - Caramazza, a nas imionami maleństw trwała debata, którą przerwał wyjazd na Hel.
Helskie koty, czyli obserwacje z wakacji
Kotów na w mieście Hel jest mnóstwo. Oprócz starych znajomych zobaczyłam też kilku nowych. Spotkałam wielkiego czarno - białego kota, który chodził między stolikami w poszukiwaniu resztek oraz podobnego, ale całego czarnego przy innej restauracji. Była niebieska kotka z białą, malutką krawatką. A także kot, który siedział i wygrzewał się na peronie, z daleka wyglądający jak brązowy, a tak naprawdę rudo - czarny. A obok w ośrodku Tarnowskich Gór chowały się trzy bure, identyczne i dzikie już, choć jeszcze małe koty. W czasie jednego z wypadów na plaże spotkaliśmy także małą, puchatą, miauczącą czarno - białą kulkę. Był to jeden z tych, których widzieliśmy jeden raz. W tej grupie była także ciężarna kotka, prawie cały biały kot siedzący obok stacji uzdatniania wody. Zresztą koło tej stacji kręciło się najwięcej kotów różnej maści. Najczęszczym bywalcem był pewien buras w cętki, którego można było zobaczyć wieczorem. Innym miejscem był port, gdzie koło starego magazynu przebywała grupa składająca się z kilku osobników: czarnego węgla, tricolorki, rudaska. Aby je spotkać wystarczyło mieć jedynie szeroko otwarte oczy na świat dookoła nas...
Zakończenie bez happy endu
A potem był znowu powrót do domu, wzbogacony o nowe doświadczenia i smutne zakończenie niektórych historii. Inne historie dopiero się zaczynają...
Imiona małych kotków były kilka razy zmieniane, z tego powodu ich nie pamiętam. Wszystkie jednak są na literę C. Jest tylko jedne co zapamiętałam, które swoją drogą nie jest już aktualne: Melisa, dane rudo - czarno - białej kotce. Zresztą - moja faworyta. Ten słodki pyszczek i oczy jak latające talerze sprawiły, że się w niej zakochałam. Zresztą była pierwszym kotkiem, które wtedy zauważyłam w sianie. Inne też są śliczne. A jeden (u dołu), tyle co wiem z opowiadań, jest najbardziej pozytywnie nastawiony do ludzi. Ma on mały pasek między oczami i czarną "maskę". Ładny wygląd i cechy charakteru sprawiły, że jest on ulubionym kotkiem mojej kuzynki z całego rodzeństwa. Być może zostanie u niej. Drugi (zdjęcie lewe u góry) posiada więcej białego i jest z nieznanych mi przyczyn najczęściej fotografowany. I jeszcze ta trzykolorowa kotka. Ona rzuciła na mnie jakieś zaklęcie - w jej zdjęcia mogę patrzeć godzinami i chyba już na zawsze dla mnie zostanie Melisą. Przed całą trójką miejmy nadzieje, że całe lata szczęśliwego życia. Na razie nadal mieszkają z matką.
Puszek doszedł do siebie. To kochany kocurek, który zawsze jak mnie widzi to przyjdzie. Prawdziwy "stróż". Nadal jednak niezbyt pewnie chodzi i posługuje się łapką, którą wtedy miał skaleczoną. Wczoraj znowu znikł w tylko sobie znanym kierunku.
Bambo się nie odnalazł, tak samo jak Bystra. Whiskas natomiast prawdopodobnie został przejechany przez samochód, ale nie ma do tego stu procentowej pewności. Co się wtedy stało pozostaje zagadką.
Partyzant wrócił jako jedyny, jednak nadal pozostaje nieufny. Próby jego przyzwyczajenia, jak i złapania, na razie kończą się niepowodzeniem.
Ta historia jest słodko - gorzka, tak jak życie - bo tą opowieści życie pisze...

poniedziałek, 4 maja 2009

W skrócie...

Od dzisiaj, co dwa dni, w dni parzyste będą publikowane krótkie posty z serii "W skrócie o...". Nie chcę nadal zaniedbywać całkowicie tego bloga. Wynika to trochę z nygustwa, ale przede wszystkim z braku czasu spowodowanego szeroko pojętą szkołą oraz problemami z świnkami morskimi. Wczoraj zmarła jedna z nich, Kajtek. Urodził się wiosną zeszłego roku i prawdopodobnie już w momencie kupna był chory. Kochany świniak. Do końca bardzo towarzyski i głośny. Będzie mi go brakowało. Umarł w nocy z 2 na 3 maja. Mam tylko nadzieję, że już się nie męczy. Będę walczyła o drugą... W czwartek byłam w poznańskim zoo. Zobaczyłam rysia, irbisa, tygrysa i jaguarundi, któremu zresztą nie udało się zrobić zdjęcia. Może mi ktoś mi wytłumaczyć co stało się z lwami i pumą? Nie mogłam ich znaleźć, a przecież mam z dzieciństwa zdjęcie na tle tych dwóch wielkich kotów, jeszcze w tzw. Starym Zoo, które jest przekształcane w park. Oto zagadka... Powracając do cyklu. W serii pojawią się skrócone wiadomości o 34 gatunkach. O większości są napisane już notatki, więc to, że wszystko się ukaże to pewniak. Informacje są podane według schematu: - nazwa - polska i łacińska; - rodzina - jak nietrudno się domyślić wszędzie jednakowa; - długość głowy i tułowia - inaczej długość ciała; - długość ogona; - sylwetka - wygląd zewnętrzny; - ubarwienie - kolor sierści; - futro - cechy sierści oraz charakterystyczne twory jak grzywa czy pędzelki; - środowisko - teren, który zamieszkuje; - tryb życia - aktywność w ciągu doby, tworzenie stad; - siedlisko - miejsce, w którym odpoczywają, a także rodzą się młode; - pokarm; - ruja - jej czas; - ciąża - długość trwania - miot - ilość młodych i kiedy się rodzą - występowanie. Oczywiście nie wszystko wszędzie występuje. Całość została opracowana na podstawie "Małego słownika zoologicznego. Ssaki", wydawnictwa "Wiedza Powszechna" z 1978 roku, do której odsyłam, bo jest tam zawarte wiele ciekawostek. Zresztą ze względu na rok wydania mogą wystąpić pewne odchylenia od dzisiejszej wiedzy, ale z wyżej podanych powodów, nie miałam czasu na konfrontację z dzisiejsza wiedzą. A na zaproszenie specjalne wydanie...
Koty Felidae
Rząd: drapieżne
Obejmuje: 6 rodzajów z ok. 37 gatunkami
Kopalne szczątki: od eocenu
W Polsce występują: rys, żbik, kot domowy
Najmniejszy przedstawiciel: kot czarnołapy
Największy przedstawiciel: tygrys
Ogólny plan budowy: wydłużony, silny i gibki tulów, okrągła głowa, mocna szyja, pysk skrócony, kończyny palcochodne (przednie 5 - palczaste, tylne 4 - palczaste), stopy szerokie, wyciągane pazury (z wyjątkiem geparda), ogon długi
Pokarm: mięso ptaków i ssaków
Rozmnażanie: 1 lub 2 razy w roku
Ciąża: 55 - 112 dni
Miot: 1 - 8 młodych
Długość życia: do 30 lat
Występowanie: na większoci kontynentach oprócz Austaralii, nie ma ich na Madagaskarze i wielu wyspach

niedziela, 22 lutego 2009

Trzy przypadki okrucieństwa, trzy przypadki głupoty...

Zastanawiam się co różni niektórych ludzi od pierwotniaków czy wrotek. Może te okrucieństwo wobec zwierząt, które często się spotyka, a które najczęściej niezauważalne przez innych zamienia się w ciche cierpienie. Jeśli ktoś twierdzi, że problemu nie ma, zapraszam na allegro, gdzie co chwila jest organizowana aukcja, aby uratować zmaltretowane zwierzę. Ostatnio na Animal Planet (rodzice kupili satelitę) był program o policji dla zwierząt. Nie wiem dokładnie jak się ta organizacja nazywała, ale tak mniej więcej można opisać ich funkcję. Były tam dwie historie: jedna o psach rasy bernardyn, druga o kotce.
Bernardyny w piwnicy
Bernardyny zostały zabrane przez policję z piwnicy domu. Psy, które były braćmi, były tam przetrzymywane. Pomieszczenie nie miało okien, a na ziemi walały się psujące resztki mięsa. Zabrane z tego miejsca od właścicielki, która twierdziła, że się nimi dobrze opiekowała, były bojaźliwe i wychudzone. Oba psy zostały przywiezione do lecznicy. Do tej pory nawet nie mogłam nigdy sobie wyobrazić, że dwa tak potężnej rasy osobniki mogą być tak chude. Jeden z nich miał około 50 kg, drugi około 30. Przez brudne futro było widać żebra. Kiedy dostały miskę jadły tak jakby od dawna nic nie miały w pysku. Obaliło to tłumaczenie właścicielki, która twierdziła, że psy po prostu nie chcą jeść od pewnego czasu i stanowiło powód do oskarżenia jej przed sądem. Po kilku kąpielach futro odzyskało naturalny wygląd. Niedługo potem znaleźli się też ludzie, którzy pokochali dwa dorosłe osobniki. Wprawdzie zamieszkały w osobnych domach, ale czasem się spotykały na spacerze. Zastanawia mnie tylko jedno: czy można wytłumaczyć jakoś irracjonalne zachowanie byłej ich, na szczęście, właścicielki? Na szczęścia ta historia i następna o kotce zakończyła się dobrze.
Połamana łapka
W tym przypadku można wytłumaczyć właściciela, który był chory psychicznie i nie mógł odpowiadać za swoje czyny. Mimo wszystko scenariusz tutaj przedstawiony nie jest wyjątkiem na świecie i zazwyczaj dotyczy zdrowych osób na ciele i umyśle. Była to historia o kotce z czarnymi znaczeniami i jasno-niebieskimi oczami. Żona człowieka, który jej to zrobił zawiadomiła władze, które wzięły kotkę do kliniki weterynaryjnej. Została ona rzucona na ścianę z ogromna siłą , w wyniku czego kość w tylnej łapie została całkowicie potrzaskana. U zwierzaka owy uraz powodował niesamowity ból. Zostały jej podane bardzo mocne środki przeciwbólowe, a następnie kotka została przewieziona do szpitala weterynaryjnego. Zdjęcie urazu była straszne: kość normalnie prosta i gładka została roztrzaskana na kilka kawałków oddalonych od siebie o kilka milimetrów. Rozpoczęła się operacja, mająca na celu uratowanie łapy. Operacja się udała, a kotka, jeszcze kulejąca, trafiła do tymczasowego domu. Oba te przykłady pochodzą z dalekiego USA i niektórzy mogą kiwnąć ręką z miną, która mówi: nas to nie dotyczy. Naprawdę?
Łopatą, kijem czy kopnąć?
Oto przykład z Środy Wielkopolskiej, odległej od miejsca w którym mieszkam o 10 kilometrów. Koleżanka ma kota, nawet kilka. Koty znajdują się najczęściej w domu, ale są także wypuszczane na zewnątrz. Urodziły się one w domu, potrafią korzystać z kuwety. Ostatnio, kiedy wrócił do domu jej kot, był poobijany i ogólnie można powiedzieć, że lekko przetrącony. Nie był to pierwszy raz. Pewien czas wcześniej jej kotka wróciła do domu z obitym pyskiem, przez co nie mogła oddychać. Wszystko wskazywało na to, że ktoś zwierzę potraktował łopatą. Sytuacja jak widać powtarza się, a ktoś udomowione zwierzę katuje czy to z zabawy czy to z nienawiści. Warto wspomnieć, że nie była to pierwsza tego rodzaju sytuacja. A teraz mam pytanie dla tych "mądrych", którzy szczują zwierzęta, głodzą, maltretują: czym was potraktować = kijem? łopatą? A może kopnąć w szanowne cztery litery, aby rozum powrócił?

czwartek, 14 sierpnia 2008

Helskie koty

Hel czyli pobyt 410 km od domu
Skończyły się moje wakacje, które spędziłam z rodzicami na Helu. Pamiętam jak tam wyglądało 6 lat temu, kiedy mało kto wiedział o tym miejscu. Pustki na ulicach, toaleta, że lepiej nie mówić, fokarium z jednym basenem, na plaży nie działo się nic i ta drożyzna! A teraz? Ludzi jak mrówek, którzy zjeżają się na plaże, Muzeum Obrony Wybrzeża (przyznam się, że właśnie w pierwszym roku spacerowałam z rodziną po bunkrach z latarką, uważając, żeby nie wpaść w dziurę lub wejść w kolejną kałużę - i to było najlepsze, tak chce zapamiętać te miejsce) albo do fokarium z okolicznych miejscowości w pochmurne dni. Ale przynajmniej nasza wagonowa toaleta prezentuje o niebo lepszy standard. Chyba nawet jest tam trochę lepiej niż u nas w mieszkaniu, ale cóż nasza domowa ma już swoje lata i stare zatykające się rury. Nawet w fokarium przez te lata zaszły zmiany. Zbudowano dwa dodatkowe, ale też płytsze baseny, uruchomiono muzeum, zmarły dwie foki w tym niezapomniany Balbin, a także: podniesiono opłatę za wstęp! Na plaży, w mieście (niepotrzebne skreślić) co chwilę jakieś wydarzenia: jak nie aerobik i możliwość przejażdżki bananem, to pokazy wojskowe, desanty i tak dalej... Teraz trzeba iść daleko w bok w piasek, bo połowa miejsc na plaży jest zajęta przez stragany i łodzie motorowe dla ludzi z kasą. Ale za to zlikwidowano zjeżdżalnie, która była tam od początku moich przyjazdów na turnusy zakładowe. Nawet ta drożyzna znikła, bo... Zbudowano w tym roku Polo!

A ja kochałam ten dawny Hel. Nawet w tym roku dziki się zbuntowały i podchodziły pod wagony. Sklepik już w tamtym roku zlikwidowano, ale w tym znikły też ostre psy co chodziły na tamtym miejscu. Tylko koty zostały...

Wokół wagonu

A tam koty wydaje się, że takie zwykłe dachowce. Mimo, że spotkać można tam wiele ras psów, nawet tak egzotyczne jak ten najmniejszy na świecie, a którego nazwy nie potrafię poprawnie napisać, to rasowych kotów ani śladu. Ale za to tamte dachowce są niezwykłe. Ten kolor, deseń na futrze zapada w pamięć. Chyba jednym z pierwszych jakie spotkałam był zwykły burasek w poprzeczne czarne (a może o kolorze takim jak ma gorzka czekolada) pręgi. Niby niczym takim się nie wyróżniał, ale ta wielkość! Jak siedział pewnego razu na wydmie w pobliskim lasku, to nie wiedzieliśmy czy to kot czy jakiś nie wyrośnięty ryś! Wspaniały, tylko te uszy nieproporcjonalnie małe. Jednak najbardziej będę pamiętała innego, który kilka razy mignął przed wagonem. Biały kot w kilka dość dużych szarych, nie, nie szarych, ale srebrnych łat w prążki. Dość duży, widać też było, że nie posiada właściciela. Taki wychudzony i ten ogon! Właśnie ogon, po nim zawsze go rozpoznawałam, ponieważ miał ucięty. Nie wiem dlaczego i to z pewnością pozostanie tajemnicą dla mnie. Czasem było mi go szkoda. Gdyby miał dom lub kogoś kto by się nim opiekował cały rok naprawdę byłby wspaniały. Jednak ponoć starych drzew się nie przesadza...

Mam nadzieje, ze takiego losu nie doświadczy ten mały kotek co siedział kilka razy jak szłam na miasto. Ot taki zwykły czarno - biały (ale więcej tego białego miał, o wiele więcej). Jednak niezwykle dziki. Spoglądał z wysokiej trawy na nas, ale niech ktoś tylko się zbliżył bliżej niż półtora metra: czmychał szybko znikając z oczu.

Na stacji natomiast widziałam, najczęściej w godzinach popołudniowych wylegującego się na słońcu, brązowego kota. Brązowy? Ale tylko z daleka! Z bliska okazywało się, że to szylkretka (na 99% kotka) w malutkie rude i czarne łatki. Śliczna. Była też jedynym kotem, który pałętał się w pobliżu naszego ośrodka, a którego widziałam także na mieście. Niestety przez ostatnie dni pobytu w kurorcie już go nie spotkałam.

Czarno - białe cztery łapy

Na mieście królowały koty w wersji czarno - białej. Najczęściej spotykałam typowe diabelskie zwierzę przynoszące pecha... Jasne... A ja jestem czarownicą... Ale wracając do tego czarnulka. Nie bał się on ludzi jak tamte, ale widać było, że jest zaniedbany. Skłutonione futro było tego najlepszym dowodem. Pozostało tylko mieć nadzieje, że nie było to spowodowane jakimiś problemami zdrowotnymi.

Dzień przed wyjazdem siedząc na ławce i czekając na mamę (właśnie wróciliśmy z plaży, na którą ona nie poszła) tata wskazał mi na bramę. No brama jak brama: zielona, ale pod bramą byczył się potężny czarno - biały kot. Ciekawie to wyglądało, bo połowa jego ciała znajdowała się z jednej strony furtki, a druga oczywiście z drugiej. Kolory też miał w podobnej proporcji. Leżał i spał. Chyba zmęczył go tego dnia panujący upał, bo wylegiwał się w potężnym cieniu.

A w Gdyni też widziałam kota. Szukając reklamówki (na molo nie ma czego szukać jakiegokolwiek kiosku) na darmowe picie rozdawane na molo (trochę tego się uzbierało) zobaczyłam jak siedzi na trawniku czarno - biały kot. Taki typowy, a jednak go zapamiętałam jako, że był to jedyny jakiego widziałam w tamtym mieście.

Był jeszcze jeden kot o tym umaszczeniu. Charakterystyczne było to, że miał białą bródkę a reszta pyszczka czarna. Często kręcił się po ośrodku Tarnowskich Gór.

Sejmik i kocia arystokracja

Raz jak szłam na miasto wieczorem widziałam dziwne zjawisko. Chyba z pięć kotów (wszystkie dorosłe) zjawiło się w jednym miejscu. Nie było tam jedzenia, picia, nic... A do tego jedyne czym się zajmowały to siedzeniem w jednym miejscu i patrzeniu na dróżkę, gdy chodzili po niej ludzie. Kilka stamtąd odchodziło. Dziwne. Naprawdę nie spotkałam się jeszcze z czymś takim.

Wtedy pierwszy raz spotkałam się z jedną kotką. Widziałam ją wtedy tylko z tyłu. W tej pozycji powiedziałabym, że to rosyjski niebieski. Ten kolor futra wspaniale odbijał się na tle innych kocich towarzyszy. Widziałam ją jeszcze tylko dwa razy. Raz po prostu przeszła przez drogę i rozpłynęła się w gęstej trawie. Drugi raz była jak wychodziła z ośrodka poznańskiego spod wagonu naszego ciecia. Najpierw mignął i schował się pod wagonem kot którego mogłabym powiedzieć, że był marmurkowy. Jak zobaczyłam kolor jego i wzorek pierwsze skojarzenie miałam po prostu z babką marmurkową. Miał taki kolor jaki ma babka z zewnątrz, ale wzorek jaki te smakowite słodkie posiada w środku. Nie reagował na wołanie. Żartowałam, że pójdę po niego i go wezmę. Po prostu ten wyrośnięty kociak mnie zauroczył. Wtedy odezwała się pani Danka mówiąc, że jak przyjdzie jego matka to na pewno na to nie pozwoli. I przyszła. Znowu ten niebieski kot. Teraz było widać doskonale jego mlecznożółte oczy i mały biały krawacik.

Aż dziw bierze, że są to koty niczyje. Żyjące dziko na pograniczu lasu pełnego dzikiej zwierzyny i cywilizacji reprezentowanej przez wagony ośrodków wczasowych zapełniających się na trzy miesiące. Jednego jednak im nie można odmówić: wdzięku. No i tej wolności, którą się cieszą...